Zawartość tej strony wymaga nowszej wersji programu Adobe Flash Player.

Pobierz odtwarzacz Adobe Flash

Strona glówna
Senat
Kalendarium
Artykuly prasowe
Zyciorys
Kontakt
Komisja Rolnictwa i Rozwoju Wsi
Komisja Spraw Unii Europejskiej
Konferencje
Galeria zdjec
Archiwum

 

 

 

ARTYKUŁY PRASOWE

Nasz Dziennik 2009-12-31

ŻYCZENIA

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia
składam najserdeczniejsze życzenia
zdrowia, pomyślności oraz wzajemnej życzliwości.
Niech narodzone w Stajence Betlejemskiej Dzieciątko Jezus
obdarza nas wieloma laskami,
miłością i pokojem w Nowym 2010 Roku.

Jerzy Chróścikowski Senator RP


Nasz Dziennik 2009-12-10

Rolnicy dają rządowi czas

Po tym, jak minister rolnictwa Marek Sawicki obiecał, że do końca roku zostanie wypłacony zwrot akcyzy za tzw. paliwo rolnicze, NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność" zawiesił planowaną na 14 grudnia akcję protestacyjną.
- Rząd wstępnie deklaruje, iż postara się ten problem rozwiązać, podjęliśmy decyzję o zawieszeniu akcji protestacyjnej - poinformował senator Jerzy Chróścikowski, przewodniczący NSZZ RI "Solidarność". Podkreślił, że akcja nie jest odwołana, a jedynie zawieszona. - Pokazujemy, że jesteśmy otwarci na dialog, oczekujemy tego dialogu ze strony rządu i jeżeli go nie będzie, to akcję odwiesimy - dodał.
Na ostatnim posiedzeniu Rady Ministrów przyjęte zostało rozporządzenie dotyczące zwrotu podatku akcyzowego zawartego w cenie oleju napędowego (85 groszy za litr). Jednak rozporządzenie nie w pełni satysfakcjonuje "Solidarność". - W innych krajach, np. w Belgii, rolnicy mają pełne zwolnienia i w ogóle nie płacą podatku akcyzowego - zauważył Chróścikowski.
Związkowcom nie podoba się również zmiana zasad wypłat rent strukturalnych, które ich zdaniem mogą pozbawić rolników możliwości przekazywania gospodarstw rodzinnych.
MB


Nasz Dziennik 2009-11-21

Senat też upomina się o krzyż

Do Senatu trafił projekt uchwały o poszanowaniu krzyża autorstwa senatora PiS Piotra Andrzejewskiego.

"Zakorzeniony w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu Polskiego i ogólnoludzkich wartościach, nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, zobowiązany, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponadtysiącletniego dorobku polskiej tradycji służenia prawdzie, wolności i solidarności, świadomy potrzeby współpracy ze wszystkimi ludźmi dobrej woli, realizując konstytucyjną zasadę, iż każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych i nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje - Senat RP przypominaj że krzyż, znak wiary chrześcijańskiej, jest zarazem świadectwem i symbolem praw każdej istoty ludzkiej do życia, wolności i godności" - czytamy w uchwale. Autor projektu senator Piotr Andrzejewski podkreśla, że powodem powstania dokumentu jest eskalacja wystąpień przeciwko symbolom chrześcijaństwa.
To dlatego krzyż jest świadectwem wartości uniwersalnych. To znak solidarności z każdym człowiekiem, bez względu na jego pochodzenie, wyznanie czy kolor skóry.
Nie jest skierowany przeciwko komukolwiek i nie może być tak traktowany. A tymczasem wszystko idzie w kierunku, by stał się on znakiem podziału. Negowanie jego uniwersalizmu zbiega się z nasilającą się falą prześladowania chrześcijan we współczesnym świecie - twierdzi Andrzejewski.
Projekt trafi teraz do prac komisji senackich. Jak deklarują senatorowie, dokument na pewno nie spotka się z ich strony z krytyką. - Co do kwestii obrony zasadniczych dla naszego życia wartości sprawa nie podlega żadnej dyskusji. Projekt uchwały senatora Andrzejewskiego spotka się z naszym poparciem - deklarują senatorowie Janina Felińska, Jerzy Chróścikowski (PiS), Ryszard Górecki i Jarosław Duda (PO).
Senatorowie PiS skierowali też do premiera Donalda Tuska oświadczenie, w którym wyrażają zdecydowany sprzeciw wobec treści orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, zgodnie z którym powieszenie krzyża we włoskiej szkole stanowi naruszenie prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami oraz zagraża wolności religijnej uczniów.
"(...) jako katolicy mamy niezbywalne prawo, aby wewnętrzne akty religijne ujawniać na zewnątrz, wyznawać je we wspólnocie i manifestować publicznie. Nie decyduje o tym nawet fakt, że katolicy stanowią większość obywateli danego kraju, choć jest to bardzo ważny argument. Uważamy, że dla umieszczenia znaku krzyża w miejscach publicznych, w tym także w szkołach, wystarczy szacunek dla wolności sumienia i religii oraz prawo potwierdzone przez władze państwowe. Kara wymierzona za zgodę na wieszanie krzyży w miejscach publicznych budzi zgrozę, ponieważ przypomina lata walki komunistów z religią. Ciśnie się na usta wniosek, że komunizm legł w gruzach, ale idea walki z krzyżem przybiera nowe, niespotykane dotychczas rozmiary" - czytamy w oświadczeniu. Senatorowie chcą, by Tusk zajął stanowisko w Radzie Europy w sprawie obrony wolności sumienia i religii oraz systemu wartości stanowiących wspólne dziedzictwo chrześcijańskiej Europy.
To nie jedyna inicjatywa polskich parlamentarzystów w obronie krzyża. Pod projektem uchwały zobowiązującej parlamentarzystów do krytyki orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu autorstwa koła poselskiego Polska Plus podpisało się już ponad 140 posłów.
Anna Ambroziak

Nie chodzi o incydentalną uchwałę
Piotr Łukasz Andrzejewski, senator PiS:
Wydaje mi się, że w tej sprawie wskazanych byłoby jak najwięcej inicjatyw. Motywuje mnie to, że obecnie następuje eskalacja i próba wywołania wojny o krzyż. Nadzieją napawa jednak to, że coraz więcej środowisk jest zainteresowanych tym, by przeciwstawić orzecznictwo Trybunatu w Strasburgu temu, co powiedział niedawno Ojciec Święty Benedykt XVI - o konieczności zachowania krzyża w naszym życiu publicznym jako znaku wiary i przestrzegania podstawowych praw człowieka. Dziś trzeba się zwrócić do ludzi z przypomnieniem tego, czym jest krzyż. Ta uchwała nie może być tylko incydentalną reakcją na orzeczenie Trybunału w Strasburgu. Powinna być przede wszystkim aktem konstruktywnego zwrócenia się do wszystkich tych, którzy traktują krzyż jako znak walki o dominację chrześcijaństwa nad innymi ludźmi. Krzyż jest znakiem solidarności. Nie można dać się wciągnąć w walkę z krzyżem, trzeba przywrócić ludziom tę świadomość, którą ukształtowała Konstytucja 3 Maja: że katolickie państwo polskie bierze pod ochronę ludzi innych wyznań. Trzeba nieustannie podkreślać i to, że swobodę wyznania gwarantuje Konstytucja RP, która w Preambule odwołuje się do naszych chrześcijańskich tradycji. Jeszcze raz podkreślam: nie dajmy się wciągnąć w walkę z krzyżem!
Myślę, że senatorowie rozumieją, jak ważną kwestią jest obrona krzyża; by był on eksponowany w miejscach publicznych. To ważne w kontekście nieustannych represji, jakim są poddawani chrześcijanie na całym świecie.

Myślę, że obrona krzyża jest dziś wyzwaniem, jakie stwarza nam Opatrzność, byśmy my, polscy parlamentarzyści, nie byli uśpieni, kiedy na świecie toczy się ostra kampania antychrześcijańska. Może to wyrwie nas z tego spolegliwego niebezpiecznego "spokoju", w którym, niestety, dziś trwamy. not.Amb

Niedziela 2009-11-15

Traktat Lizboński do Trybunału Konstytucyjnego widziane
z Senatu

Oświadczenie senatorów Prawa i Sprawiedliwości w związku z ratyfikowaniem przez konstytucyjne organy Państwa Polskiego Traktatu z Lizbony zmieniającego Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską.

Dwunastu senatorów w osobach: Piotr Ł. J. Andrzejewski, Czesław Ryszka, Dorota Arciszewska-Mielewczyk, Jerzy Chróścikowski, Janina Fetlińska, Stanisław Kogut, Władysław Ortyl, Ryszard Bender, Krzysztof Majkowski, Stanisław Piotrowicz, Zbigniew Cichoń, Zbigniew Romaszewski uznaje Traktat z Lizbony za niezgodny z art. 8 oraz art. 90 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, to jest z zasadą prymatu Konstytucji RP nad prawem UE i prymatu woli konstytucyjnych organów Państwa Polskiego co do przekazywania niektórych kompetencji Państwa Polskiego organom Unii Europejskiej - i w tym zakresie otwiera do podpisu Paniom i Panom Senatorom wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie stwierdzenia niezgodności umowy międzynarodowej z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej. Do reprezentowania w postępowaniu przed Trybunałem Konstytucyjnym z prawem modyfikowania wniosku oraz udzielania dalszych pełnomocnictw, wnioskodawcy upoważniają senatora Piotra Łukasza J. Andrzejewskiego. Warszawa, dnia 4 listopada 2009 r.

W uzasadnieniu senatorowie przypominają m.in., że art. 90 ust. 1 Konstytucji stwierdza, że Rzeczpospolita Polska może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach. Jednak zasada legalizmu obowiązująca w całym systemie prawa krajowego i międzynarodowego w sposób komplementarny stanowi, że nie domniemywa się rozszerzonej czy niedookreślonej kompetencji organu uprawnionego ponad to, co ściśle określa się jako materię przekazaną w zakresie jednoznacznie wyspecyfikowanym prawem materialnym (ius strictum). Konieczne jest więc tak precyzyjne określenie dziedzin, jak i wskazanie zakresu kompetencji obejmowanych przekazaniem.
Konstytucja pozostaje - z racji swej szczególnej mocy - "prawem najwyższym Rzeczypospolitej Polskiej" w stosunku do wszystkich wiążących Rzeczpospolitą Polską umów międzynarodowych. Dotyczy to także ratyfikowanych umów międzynarodowych o przekazaniu kompetencji "w niektórych sprawach". Z racji wynikającej z art. 8 ust. 1 Konstytucji nadrzędności mocy prawnej korzysta ona na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej z pierwszeństwa obowiązywania i stosowania.
Dalej w uzasadnieniu Senatorowie stwierdzają, że w myśl zasady pierwszeństwa prawa unijnego nad prawem krajowym normy traktatowe stanowią jednoznacznie: 1. Jeżeli Traktaty przyznają Unii wyłączną kompetencję w określonej dziedzinie, jedynie Unia może stanowić prawo oraz przyjmować akty prawnie wiążące, natomiast Państwa Członkowskie mogą to czynić wyłącznie z upoważnienia Unii lub w celu wykonania aktów Unii. 2. Jeżeli Traktaty przyznają Unii w określonej dziedzinie kompetencję dzieloną z Państwami Członkowskimi, Unia i Państwa Członkowskie mogą stanowić prawo i przyjmować akty prawnie wiążące w tej dziedzinie. Państwa Członkowskie wykonują swoją kompetencję w zakresie, w jakim Unia nie wykonała swojej kompetencji. Państwa Członkowskie ponownie wykonują swoją kompetencję w zakresie, w jakim Unia postanowiła zaprzestać wykonywania swojej kompetencji.
Krótko mówiąc, Traktat Lizboński ogranicza kompetencje parlamentów krajowych bądź innego uprawnionego organu konstytucyjnego Państwa Członkowskiego. Co więcej, wprowadza zasadę wzajemnego uznawania orzeczeń sądowych i pozasądowych w sprawach cywilnych, co absolutnie powinno stać się przedmiotem ustawowej regulacji okołotraktatowej, zabezpieczającej zasady konstytucyjności tworzenia i stosowania prawa w Polsce. Jest to niezbędne wobec prawodawstwa unijnego rozszerzonego orzecznictwem Europejskich Sądów i Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, które zyskuje w Traktacie samoistną moc egzekucyjną w Państwach Członkowskich Unii. Chodzi głównie o wyznaczenie granicy dla prawa unijnego, którego regulacje winny być wprowadzane w Polsce wyłącznie w zgodzie z obowiązującym w naszym kraju porządkiem prawnym. Jeśli nie zapewnimy nadrzędności polskiej Konstytucji nad prawem unijnym, także w Polsce będzie można np. powołać się na wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który opierając się na Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, nakazał zdjąć krzyż we włoskiej szkole.
Przypomnę, że Trybunał w uzasadnieniu napisał, że umieszczanie krzyży w klasach szkolnych godzi w "zasady demokratycznego społeczeństwa określone w przyjętej przez Włochy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i zasadę pluralizmu". Uczniowie zaś, "widząc krzyże, mogliby odnieść wrażenie, że są wychowywani w szkole nacechowanej określonym religijnym credo, co narusza prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami oraz wolności religijnej uczniów". Wyrok jest precedensowy i w przyszłości Trybunał w Strasburgu będzie w analogicznych sprawach wydawał podobne orzeczenia. Ponieważ Polska ratyfikowała Europejską Konwencję Praw Człowieka, odtąd także przed polskimi sądami można będzie domagać się zdjęcia krzyży ze szkolnych ścian. Dlatego tak ważne jest, aby polskie sądy orzekały zgodnie z Konstytucją RP, w której zagwarantowane są prawa osób wierzących, ochrona życia czy już konkretnie np. w ustawie o mediach poszanowanie wartości chrześcijańskich. Zobaczymy, jakie orzeczenie po zaskarżeniu Traktatu z Lizbony wyda polski Trybunał Konstytucyjny.
Czesław Ryszka


Nasz Dziennik 2009-11-12

Pod patronatem Naszego Dziennika

W grupie można więcej

Problemy niskich cen skupu owoców mogliby rozwiązać sami sadownicy, gdyby tylko byli lepiej zorganizowani

Sytuacja branży sadowniczej już drugi rok z rzędu jest ciężka. Rolnicy skarżą się na niskie ceny skupu, czemu winni mają być pośrednicy i przetwórcy. Te żale wylały się także podczas konferencji sadowniczej w Nowym Sączu zorganizowanej przez rolniczą "Solidarność". Ale nie brakowało również opinii, że sytuacja sadowników byłaby inna, gdyby byli oni lepiej zorganizowani. Wówczas nie musieliby dzielić się swoimi pieniędzmi z pośrednikami.

Możliwości rozwijania produkcji owoców mamy znakomite, co wynika zarówno z warunków glebowych czy klimatycznych, jak i z naszej bogatej tradycji uprawy drzew i krzewów owocowych. Jednak spadek opłacalności produkcji, widoczny zwłaszcza w tym i poprzednim roku, musi budzić obawy. Rolnicy narzekają, że ceny skupu dyktują pośrednicy i przetwórnie i ze są one niższe od kosztów produkcji. Taką sytuację mieliśmy choćby w przypadku wiśni czy jabłek przemysłowych. Ale nie wszystkim można obarczać odbiorców owoców, bo część winy za zaistniałą sytuację spoczywa także na samych rolnikach.
- Nie ma wyjścia, sadownicy powinni ze sobą współpracować, zawiązywać grupy producentów rolnych. Nie tylko zbierać owoce, ale i je sprzedawać, aby ominąć pośredników podkreśla Jerzy Chróścikowski, przewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność". I dodaje, iż niestety współpraca szwankuje, gdyż w terenie nie ma lokalnych liderów, którzy mogliby takie działania zainicjować.
Jakie korzyści daje wspólne działanie, przekonywał rolników Kazimierz Gorczyca, szef rady nadzorczej Grupy Producentów Owoców LUBSAD z Motycza pod Lublinem. Spółka zrzesza około 120 sadowników, producentów jabłek, truskawek, malin, porzeczek i innych owoców. Dysponuje własnymi sortowniami i liniami do pakowania owoców. To pozwala na dostarczanie odbiorcom towaru gotowego do sprzedaży w kraju lub za granicą. Ministerstwo rolnictwa, o czym mówiono także na konferencji w Nowym Sączu, przekonuje, że przygotowano dla grup producentów rolnych bardzo dobre warunki ubiegania się o fundusze unijne na inwestycje. Nabór wniosków tylko dla takich grup zostanie uruchomiony 17 listopada.
Współpraca sadowników może rozwiązać ich podstawową bolączkę: niskie ceny skupu owoców. Jakie skutki przynosi poleganie na pośrednikach, pokazał przykład spółki Tymbark, jednego z największych producentów soków owocowych w Polsce. Za kilogram jabłek zakład płacił 19 groszy. To niewiele, ale gdy rolnik odsprzedawał owoce pośrednikowi, dostawał tylko 11 groszy, bo 8 groszy wynosił zarobek skupującego.
Ponadto grupom łatwiej byłoby negocjować warunki umów kontraktacyjnych z przetwórniami, których teraz nie ma. - Do umów kontraktacyjnych trzeba dochodzić - przyznał Piotr Trojanowicz, sekretarz Krajowej Unii Producentów Soków. Ale musi się to odbywać na zasadzie negocjacji, czyli obie strony rezygnują z części swoich żądań. W innych europejskich krajach funkcjonuje system umów, w których zapisana jest zarówno cena minimalna, jak i maksymalna, po jakiej odbywa się skup owoców. To zapewnia przewidywalne dochody rolnikom, ale pozwala też przetwórniom uniknąć bardzo wysokich cen w latach nieurodzaju. Ale znowu wraca odwieczny problem zorganizowania się sadowników: na Zachodzie taki system wywalczyły grupy producenckie.
Krzysztof Losz

W tym roku, według wstępnych szacunków, produkcja owoców w Polsce wyniesie 3,6 mln ton. Jeśli ta liczba się potwierdzi, oznaczać to będzie spadek o blisko 7 proc. w stosunku do zbiorów z 2008 roku. Ale biorąc pod uwagę średnią z lat 2001 -2006 (2007 r. nie bierzemy pod uwagę, ponieważ z powodu wiosennych przymrozków wymarzła znaczna część sadów i zbiory były o wiele niższe od przeciętnych), produkcja jest wyższa o prawie 10 procent. Nadal największą część wśród polskich owoców stanowią jabłka - ponad 2,5 mln ton, ale w stosunku do ubiegłego roku plony z jabłoni mamy o 10 proc. niższe. Drugie miejsce pod tym względem zajmują wiśnie - ponad 210 tys. ton - ale zarówno w przypadku jabłek, jak i wiśni trzeba zaznaczyć, że część owoców z powodu niskich cen skupu nie została przez sadowników zebrana. Nieco ponad 200 tys. ton mają wynieść zbiory porzeczek, nieco mniej obfite były z kolei "żniwa truskawkowe". Ponadto nasi plantatorzy zebrali także około 80 tys. ton malin i ponad 50 tys. ton czereśni. Trzeba zaznaczyć, że w produkcji owoców miękkich jesteśmy wciąż europejskim potentatem. KL


Tygodnik Zamojski 2009-10-21

Ziemia stanie w miejscu?
Ceny ziemi w Polsce: jest już tak drogo jak we Francji i wschodnich Niemczech

Rolnicy narzekają, że niczego nie opłaca się uprawiać, ale ceny ziemi ornej -jak dotąd - systematycznie i szybko pięły się w górę. Także kryzys na rynku nieruchomości gruntów rolnych na razie nie dotknął. W czasie gdy wywindowane ceny gruntów inwestycyjnych i mieszkań zaczęły się załamywać, ceny ziemi biły kolejne rekordy. Ostatni padł na Kujawach, gdzie Agencji Nieruchomości Rolnych udało się sprzedać grunty po ponad 80 tys. zł za hektar.

Wciągu ostatnich kilkunastu lat ziemia drożała w błyskawicznym tempie. Największym jej "dostawcą" na rynek była Agencja Nieruchomości Rolnych (dawniej Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa), która na początku lat 90. przejęła ziemię po zlikwidowanych pegeerach oraz Państwowym Funduszu Ziemi, a następnie zajęła się jej ponownym zagospodarowaniem. Dziś trudno w to uwierzyć: w 1992 r., tuż po powstaniu, lubelski oddział Agencji sprzedawał ziemię średnio po ok. 650 zł za hektar! Dziś ta średnia cena jest 16-krotnie wyższa - zbliża się do 12 tys. zł za ha. Za hektar gruntów o wyższych klasach i atrakcyjnym położeniu rolnicy płacą bez zmrużenia oka po 15-20 tys. zł, co w porównaniu z tymi regionami kraju, gdzie rolnictwo towarowe rozwija się szybciej, i tak jest ceną bardzo małą. W Wielkopolsce hektar dobrej ziemi kosztuje średnio ponad 36 tys. zł, w kujawsko-pomorskim - prawie 30 tys. zł. "Średnio", bo czasem płaci się dużo, dużo więcej.
- U nas także - mówi Andrzej Arasimowicz, rzecznik oddziału ANR w Lublinie. - Rekord padł w 2008 r. w gminie Horodło. Hektar ziemi został sprzedany za 32 tys. zł. Wcześniej, w latach 2002-2005, ceny niektórych działek w powiecie tomaszowskim dochodziły do 80 tys. zł, nie były to jednak grunty pod typowe rolnicze uprawy, lecz uprawy ogrodnicze. Działki nie były duże - przypomina.
Na przetargach organizowanych przez ANR ceny wyjściowe jeszcze niedawno były znacznie podbijane. - Nawet o 5-7 tys. zł na hektarze, jeszcze w ubiegłym roku - precyzuje Ryszard Kliszcz, który kieruje gospodarstwem gruntów marginalnych ANR w Dołhobyczowie. - Teraz jednak widać, że emocje na przetargach są mniejsze, a zainteresowanie kupnem ziemi jakby słabnie.

Nie jest tyle warta?
Rynek ziemi rolnej nie przechodził załamania od początku lat 90., jednak najszybciej ceny rosły po 2004 r, a więc od chwili, gdy Polska weszła do UE. Jeszcze w 2008 r. - w porównaniu z rokiem 2007 - skoczyły o 30 proc. - I doszliśmy do tego, że ceny dobrych gruntów zaczęły się równać z europejskimi. We Francji czy np. wschodnich Niemczech hektar wart jest tyle samo, co u nas, a więc 20-30 tys. zł - porównuje Robert Jakubiec, prezes Lubelskiej Izby Rolniczej. - W naszych warunkach są to stawki absurdalnie wysokie. Dochodowości naszego rolnictwa nie da się porównać z zachodnioeuropejskim, by wspomnieć tylko o różnicach w wysokości dopłat czy cenach zbóż. A już obecnie, gdy rentowność polskiego rolnictwa spadła tak nisko, jak nigdy dotąd, tak wywindowane ceny ziemi wydają się zupełnie nieracjonalne. To wręcz niemożliwe, by w tych warunkach dalej rosły.
Coraz częściej przewiduje się, że rynek ziemi zacznie się stabilizować. Niektórzy prognozują nawet niewielkie, ale jednak spadki cen. - Zastój jest możliwy tym bardziej, że w nowym roku mogą zniknąć preferencyjne kredyty na zakup ziemi - przewiduje Jacek Moniuk, radca prawny pracujący dla kilku związków rolniczych.
Kredyty na zakup ziemi z dopłatami Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, z odsetkami dla kredytobiorców, wynoszącymi zaledwie 2 proc. w skali roku, mają być wycofane za 3 miesiące. Na ich dalsze funkcjonowanie nie zgadza się Komisja Europejska. Także tylko do końca tego roku ANR może rozkładać na nisko oprocentowane raty (ok. 4 proc.) należności za sprzedawaną ziemię. To także nie podobało się KE. - Ministerstwo rolnictwa interweniuje w tej sprawie w Komisji, coś próbuje wywalczyć, ale szansę nie są duże. Skazanie rolników na korzystanie z kredytów komercyjnych byłoby dla nich kolejnym ciosem - nie ukrywa senator Jerzy Chróścikowski, szef senackiej Komisji Rolnictwa.

Zabrać dużym, sprzedać małym
Oddział ANR w Lublinie ma jeszcze do sprzedania ok. 18 tys. ha gruntów, czyli jedną dziesiątą tego, co przejął w 1992 r. Niby wciąż dużo, ale zaledwie pół tysiąca hektarów oczekujących na zagospodarowanie to grunty po byłych PGR-ach. Reszta - to grunty po PFZ, tzw. resztówki - małe działki, najczęściej o powierzchni kilkudziesięciu arów, często niekształtne. Ziemi na rynku jest więc coraz mniej i to właśnie tłumaczy drożyznę. - Większość rolników chce kupować ziemię, mało kto sprzedaje - mówi Stanisław Staszczuk, sekretarz Urzędu Gminy w Dołhobyczowie. Agencja rzuca tu czasem do sprzedaży kilka kawałków ziemi - najbliższy przetarg odbędzie się 15 października, ale i to już końcówka. W całej gminie ma jeszcze "wolnych" zaledwie 11 hektarów.
By zaspokoić głód ziemi, a także zarobić na jej sprzedaży, Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi chce zmienić przepisy dotyczące dzierżaw. Najnowszy projekt zmian w ustawach o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa i ustroju rolnym proponuje, by wszyscy dzierżawcy - a w ich rękach znajduje się blisko 2 min ha agencyjnej ziemi - oddali 30 proc. dzierżawionej ziemi, a resztę musieli wykupić. Odzyskane grunty miałyby być w pierwszej kolejności sprzedawane na powiększenie lub założenie gospodarstw rodzinnych. Ministerstwo tłumaczy przy tym, że chce sprzedać jak najwięcej ziemi przed 2016 r., kiedy wygasną przepisy utrudniające sprzedaż ziemi rolnej cudzoziemcom. - Pomysł jest kontrowersyjny. Nasza umowa na dzierżawę ponad 400 ha ziemi jest ważna do 2014 r. Czy Agencja mogłaby ją unieważnić? - pyta Dariusz Ożga, prezes Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Szychowicach, która gospodaruje w sumie na 750 ha, z czego 290 kupiła w 2004 r. na kredyt, płacąc za hektar średnio 7 tys. zł (w sumie ok. 2 min zł). By stać się właścicielem pozostałej części, musiałaby zadłużyć się na kolejne 7-8 min zł.
Anna Rudy


Tygodnik Zamojski 2009-09-30
Solidarność RI wzywa rolników do oflagowania
gospodarstw i zapowiada marsz na Warszawę

Ceny biją rolnika

Wieś coraz mocniej pogrąża się w kryzysie. Zboże -dla lwiej części rolników podstawa utrzymania - jest tanie jak nigdy. Rolnicy próbują wymusić wzrost cen, wstrzymując sprzedaż, przynosi to jednak całkiem odwrotny skutek. Związki rolnicze zapowiadają protesty, próbują interweniować u ministra rolnictwa i w unijnych instytucjach. Padła już nawet propozycja, by pszenicę spalić w elektrociepłowniach.

Czy lepiej, by zgniła w spichlerzach? - pyta Marian Sikora, przewodniczący Federacji Branżowych Związków Producentów Rolnych, skupiającej 23 związki rolnicze. Federacja zwróciła się w ub. tygodniu do wicepremiera i ministra gospodarki Waldemara Pawlaka o uruchomienie skupu zbóż na cele energetyczne z gwarantowaną ceną minimalną w wysokości 450 zł za tonę.
Rynek zbóż załamał się. Ceny, które już teraz nie gwarantują nawet minimalnych dochodów, nadal idą w dół. Rolnicy zwlekający ze sprzedażą mogą stracić jeszcze więcej. - Na rynku nie ma popytu na zboże - mówi właściciel firmy skupującej w naszym regionie zboże i przerabiającej ją na mąkę.

Alarm na rynku
Rolnicy nie mogą zarobić na uprawie zbóż już drugi rok z rzędu. Podaż pszenicy - nie tylko polskiej, ale i pochodzącej z innych krajów Unii - jest za duża. Stąd sprawdzony w poprzednich latach instrument walki o jej cenę - wstrzymanie sprzedaży - zawodzi z kretesem. - Rolnicy nie przywożą ziarna, jeśli już, to tylko bardzo małe partie; tyle, by ze sprzedaży pokryć ratę kredytu albo inny pilny wydatek - przyznaje właściciel dużej firmy skupowej działającej na Zamojszczyźnie. - Nam jest to nawet na rękę - szybko pozbawia złudzeń co do możliwości wzrostu cen. - Przerabiamy zapasy, które każdemu z producentów mąki mogą wystarczyć na kilka miesięcy. Mamy dostęp do taniej i dobrej pszenicy ze Słowacji i Czech, którą można kupić po 85 euro za tonę (ok. 360 zł - dop. red.). Z transportem wychodzi nie więcej jak 450 zł za tonę.
To też maksymalna cena, jaką mogą dziś dostać nasi rolnicy. Częściej proponuje im się tylko ok. 400 zł za tonę. To na razie, bo nie brak głosów, że cena spadnie o kolejne 50 zł. Za ok. 200 zł sprzedać można tonę żyta, za ok. 300 zł tonę jęczmienia, za ok. 120 zł tonę owsa. - Takie ceny to czysty absurd komentuje Romuald Śmieciuszewski, specjalista ds. produkcji roślinnej z Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Sitnie. Z analiz ekonomicznych, które ODR przygotował w tym roku, wynika, że koszt uprawy 1 hektara pszenicy przekroczył 3,5 tys. zł, innych zbóż - ok. 3 tys. zł. To oczywiście przy założeniu, że pola są odpowiednio nawożone i zabezpieczone przed szkodnikami. - Kalkulowaliśmy, że pszenica będzie w tym roku po 550 zł za tonę. I gdyby tak było, a plon wynosiłby 6 ton, razem z dopłatą bezpośrednią rolnik zarobiłby na hektarze niecałe 400 zł wylicza Śmieciuszewski. - A ceny są przecież dużo, dużo niższe. Plony w większości gospodarstw także. Widzimy, że rolnicy nie kupują nawozów, bo ich na to nie stać. Ziemia się zemści - alarmuje. - Kto może, dokłada do gospodarstwa z renty rodziców, ale Dzieci Zamojszczyzny już wymierają. Taka jest brutalna prawda.
Feliks Rębacz, przewodniczący Roztoczańskiego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych przyznaje, że jeśli producenci zbóż kupują nawozy - a właśnie rozpoczęły się siewy - to te najtańsze. Zdaje sobie sprawę, że to "oszukiwanie" ziemi. - Żeby kupić fosforan, sól potasową, zaprawę do hektara uprawy, trzeba wydać 900 zł, czyli sprzedać 2 tony pszenicy. A paliwo, około 30 litrów, i inne wydatki? Tragedia - mówi. Nie są to wyliczenia "książkowe", ale rolnika, który zbiera z hektara 3 do 4,5 t pszenicy.
Z wyliczeń Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej wynika, że w ub. roku dochody polskich rolników zmalały o 16 proc. W tym roku przewiduje się dalszy ich spadek. Winna temu jest nie tylko zapaść na rynku zbożowym. - Duże straty przyniosła w tym roku rolnikom uprawa truskawek. Rynek wiśni - to tragedia. Ceny nie pokrywają kosztów zbioru, o kosztach produkcji nawet nie wspominając. Na rynku jabłek przemysłowych też mamy powtórkę z ub. roku i ceny po 15-20 groszy za kilogram. Bardzo tanie jest mleko. Spadły ceny rzepaku - wylicza kolejne przyczyny coraz trudniejszej sytuacji ekonomicznej na wsi Jerzy Chróścikowski, szef senackiej Komisji Rolnictwa i równocześnie przewodniczący rolniczej "Solidarności", która właśnie wezwała rolników do oflagowania gospodarstw.

Co się stało?
Po wejściu do UE ceny płodów rolnych rosły wolniej niż ceny nawozów i innych środków do produkcji. Gdy tzw. nożyce cenowe rozwierają się, dochody rolników maleją. A nożyce rozwierają się coraz szybciej: w ciągu roku środki ochrony roślin podrożały nawet o 50 proc, soli potasowej o 30 proc, energii elektrycznej o ponad 10 proc. Po żniwach 2007 r. rolnicy sprzedawali pszenicę po 800-900 zł za tonę, w ub. roku po ok. 500 zł, w tym -po 450400 zł.
Ale dlaczego zboże tak znacznie staniało? Bo zboża jest coraz więcej. Od czasu wejścia do Unii redukowane są uprawy ziemniaków i buraków cukrowych. Ich miejsce zajmuje pszenica. - Nie zapominajmy, że rośnie wydajność, plony zbierane z hektara są coraz wyższe - dodaje Piotr Doligalski, członek zarządu Polskiego Związku Producentów Roślin Zbożowych. - W poprzednich latach nadwyżki zboża zdejmowały z rynku mieszalnie pasz. Ale teraz hodowla jest bardzo ograniczona, po kryzysie na rynku wieprzowiny sprzed dwóch lat rolnicy polikwidowali stada. Pogłowie świń w Polsce rzeczywiście spadło (z ok. 18 mln do ok. 13,5 mln), ceny wieprzowiny poszybowały w górę, długo utrzymywały się na bardzo wysokim poziomie (ponad 5 zł za kg żywca), przynosząc rolnikom dobre zarobki. Ale i ceny wieprzowiny zaczęły w ostatnich tygodniach spadać. - Co tydzień mamy obniżkę o 20 groszy na kilogramie. Masarnie w naszym regionie płacą rolnikom już tylko po 4-4,20 zł. To niespodziewane, bo świń jest ciągle mało, stada nie zostały odbudowane wyjaśnia Teresa Jawor z ODR w Sitnie.
To jednak nie wszystko tłumaczy. Pszenica w większości krajów zachodniej UE ma o wiele większą wartość - cena za tonę przekracza 500 zł. Rolnicy narzekają więc, że rząd i ministerstwo rolnictwa nawet nie próbują ich chronić. - Tegoroczne ceny pszenicy ukształtowała spółka Elewarr, kontrolowana przez Agencję Rynku Rolnego i Ministerstwo Rolnictwa - przypomina senator Chróścikowski, a inni działacze dodają, że polski rynek zbóż kontrolowany jest tak naprawdę przez kilka osób, które swobodnie narzucają ceny.
Związki rolnicze apelują więc do rządu o wypracowanie zasad długofalowej polityki, która ustabilizowałaby sytuację ekonomiczną w polskim rolnictwie: stworzenia warunków do większego wykorzystania ziarna zbóż w produkcji biopaliw czy wreszcie o podjęcie negocjacji w sprawie wyrównania dopłat bezpośrednich, wypłacanych w krajach starej i nowej Unii. Solidarność RI szuka sojuszników w związkach rolniczych z innych krajów Unii i promuje podniesienie stawek w skupie interwencyjnym zboża (obecnie 101 euro). Pomysł spalenia nadwyżek zboża w elektrociepłowniach nie wszystkim się jednak podoba. - To nierealne, a przy tym niemoralne - uważa Robert Jakubiec.

Anna Rudy

powrót


Tygodnik Solidarność 2009-09-25
Zboże tańsze niż koszty produkcji

Solidarność Rolników Indywidualnych protestuje przeciwko zbyt niskim ich zdaniem cenom zboża. Ciężka sytuacja panuje także w przemyśle mleczarskim i sadownictwie.

- To jest w tej chwili tragedia -twierdzi Eugeniusz Poniatowski, rolnik z okolic Lubawy. - Ceny są o ponad połowę niższe niż w ubiegłym roku.

Zgubny urodzaj
Obecnie za tonę zboża w skupie płaci się 200-280 zł, a za tonę pszenicy wysokiej jakości - 400-450 zł. Na początku zeszłego roku ceny wynosiły odpowiednio: 400-500 i 650 zł. Do tego część elewatorów wstrzymała się ze skupem.
Dlaczego ceny są w tym roku aż tak niskie? Ministerstwo Rolnictwa twierdzi, że to oczywiste, że ceny spadają w roku, w którym są wysokie plony. Rolnicy znajdują więcej przyczyn takiego stanu rzeczy. Po pierwsze urodzaj trwa już drugi rok, dlatego jest zapas zboża z poprzedniego roku. Poza tym w ostatnich latach coraz mniej rolników hoduje świnie. Rok temu cena za kilogram mięsa żywca była tak niska, że wiele osób zrezygnowało z hodowli tych zwierząt. Dlatego jest mniejsze zapotrzebowanie na paszę. Poza tym w kraju spada spożycie chleba.
Jerzy Chróścikowski przewodniczący Solidarności RI dodaje: - Taka cena wynika ze spekulacji zbożowej. Nie ma ekonomicznego uzasadnienia, dlaczego elewatory narzucają tak niską cenę. Wykorzystują to pośrednicy.
Rolnicy skarżą się także na rosnące ceny środków produkcji. Zbigniew Obremski, pełnomocnik Solidarności RI z województwa zachodniopomorskiego: - Jak mamy poradzić sobie z tak niskimi cenami i jednocześnie ciągle rosnącymi cenami za środki produkcji: nawozy, sprzęt, energię?
- Ostatnie dwa lata były dla producentów zbóż rzeczywiście ciężkie - twierdzi Wiesław Łopaciuk z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. Jego zdaniem rolnicy są tym bardziej w złej sytuacji, że często albo nie mają gdzie składować zboża, albo nie mają pieniędzy na składowanie.
- W tym roku nawet nie opłaca się przeprowadzać żniw. Zbieramy zboże tylko dlatego, że żal nam, żeby się zmarnowało - twierdzi Eugeniusz Poniatowski.
Według młynarzy niskie ceny na skup zboża dotykają nie tylko rolników. - Dla mnie to także niekorzystna sytuacja. Kiedy zboże jest droższe, ja mogę po wyższej cenie sprzedać swój wyrób - mówi młynarz spod Iławy.

Premier nie odpowiada
W sierpniu Solidarność Rolników Indywidualnych ogłosiła pogotowie strajkowe. - Na razie organizowane są lokalne protesty. Jeżeli sytuacja się nie poprawi, za dwa, trzy miesiące zorganizujemy ogólnopolski protest w Warszawie - zapowiada Jerzy Chróścikowski.
W Zachodniopomorskim, gdzie sytuacja jest wyjątkowo trudna, protest już się odbył. 27 sierpnia związkowcy przeszli ulicami miasta manifestując pod siedzibami PSL i PO. - Domagaliśmy się przede wszystkim opłacalnej produkcji rolnej - mówi Zbigniew Obrocki. Podczas protestu odczytano list otwarty do premiera. Domagają się w nim m.in.: "podjęcia natychmiastowych skutecznych działań w celu zabezpieczenia polskiego rynku zbożowego przed napływem taniego ziarna z innych krajów oraz działań poprawiających konkurencyjność polskiego zboża na rynkach zewnętrznych" i "przeciwdziałania praktykom monopolistycznym i zmowie cenowej podmiotów skupowych". Związkowcy chcą także, aby rząd podjął działania w celu obniżenia marż handlowych (szczególnie w sieciach handlowych), ponieważ one przejmują nieuzasadnione zyski kosztem rolników, oraz ustalenia zasad określających wzrost cen środków do produkcji rolnej (zwłaszcza ceny nawozów i energii).
Premier do dziś nie odpowiedział na list.

W Brukseli mleko się wylało
W Polsce co roku produkuje się ok. 26 min ton zboża. Z tego na rynek konsumpcyjny trafia ok. 5 min ton. Najwięcej pochodzi z Opolszczyzny, Pomorza, Wielkopolski oraz Warmii i Mazur. Większość produkcji przetwarza się na pasze dla zwierząt.
Zboże niskiej jakości lub jego nadwyżkę można wykorzystać na dwa sposoby. Istnieje możliwość spalania zbóż w elektrowniach. Dziś pali się łuskami sprowadzanymi z Ukrainy.
Jerzy Chróścikowski jest zdania, że jeszcze lepiej przerabiać je na biopaliwo.
- Powstałe w wyniku procesu przetwarzania pozostałości białkowe można wykorzystać na wytwarzanie pasz dla zwierząt - wyjaśnia. Niestety, nie ruszył jeszcze rządowy program wspierania biopaliw. Zboże jest więc wysyłane za granicę i tam przetwarza się je na paliwo.
- To bez sensu. To samo moglibyśmy robić w Polsce - mówi Jerzy Chróścikowski. Ministerstwo Rolnictwa twierdzi, że program jeszcze nie ruszył, bo biopaliwa są częścią większego programu rządowego, w prace nad którym zaangażowane są także inne ministerstwa.
Rolnicy skarżą się także na zły system akcyzowy. Rząd przyznaje ulgi na przywóz do naszego kraju zboża, ale nie daje zniżek na eksport.
- Te ponad 800 min zł rocznie ulg, które dostają podmioty zagraniczne, to coroczna strata dla polskiej gospodarki - twierdzi Jerzy Chróścikowski.
Zła sytuacja w rolnictwie nie dotyczy tylko zboża. Ceny owoców są także bardzo niskie. Jabłka przemysłowe skupuje się po kilkanaście groszy za kilogram. Dramatyczna sytuacja panuje też na rynku mleczarskim. Rok temu za litr mleka płacono 1,40 zł. Dziś cena waha się w granicach 70-80 groszy. - Człowiek się narobi, a nic z tego nie ma - przekonuje Eugeniusz Poniatowski. Ostatnio rolnicy protestowali, domagając się wyższych cen, m.in. w Brukseli, wylewając mleko. Na zmianę ciężkiej sytuacji próbują też wpłynąć komitety Copa i Cogeca, organizacje reprezentujące europejskich rolników.
- Póki co, rolnicy zajęci są siewem. Rząd ma chwilę wytchnienia od nas. Ale jak za dwa, trzy miesiące sytuacja się nie poprawi, zorganizujemy marsz gwiaździsty na Warszawę - zapowiada Chróścikowski.

Barbara Doraczyńska

powrót


Dziennik Polski 2009-09-23
Próbowali zatrzymać Niemców...

Tarnów-Pańków-Tarnawatka. W Pańkowie odsłonięte tablicę "w hołdzie żołnierzom 5. Pułku Strzelców Konnych"

Głównym punktem uroczystości w 70. rocznicę walk 5. psk pod Pańkowem i Tarnawatką było odsłonięcie pamiątkowej tablicy. Ufundowało ją tarnowskie starostwo, przy współudziale Tarnowskiego Oddziału Jazdy, które przeznaczyło na ten cel wypracowane przez siebie pieniądze.

2 września delegacja tarnowska uczestniczyła w patriotycznej uroczystości w Woźnikach, gdzie 5. Pułk Strzelców Konnych rozpoczynał szlak bojowy 1939. W minionym zaś tygodniu przedstawiciele władz samorządowych gościli w Pankowie i Tarnawatce w powiecie tomaszowskim, gdzie kawaleryjski pułk skapitulował 19 września 1939 przed Niemcami. Na miejsce rocznicowych uroczystości dotarł również oddział strzelców konnych z Tarnowa pod dowództwem rtma Zbigniewa Radonia. Wierzchowców użyczyło Stado Ogierów w Klikowej, a koszty ich wynajmu i transportu pokryło Ministerstwo Obrony Narodowej. Tarnowscy strzelcy dali na miejscu prawdziwy pokaz sprawności kawaleryjskiej.
Dwudniowa impreza patriotyczną zorganizowana przez władze Tarnawatki, rozpoczęła się od rajdu konno-taborowego szlakiem walk 2. szwadronu 5. psk w rejonie Tomaszowa Lubelskiego. Chwalebnym epizodem tych walk jest bój drugiego szwadronu, dowodzonego przez rtma Jarosława Chodania pod Tarnawatką. Próbując opóźniać ruch wojsk niemieckich, strzelcy konni przekroczyli 19 września rzekę Wieprz i zajęli stanowiska w lesie na wzgórzu koło gajówki. Około godziny 13, na drodze Zamość - Tomaszów, pojawiła się większa kolumna wrogiego wojska. Szwadron wdał się w nierówną walkę i poniósł znaczne straty - piętnastu rannych i zabitych. Wśród nich był rtm Chodań. Ciężko ranny w pachwinę, zmarł z upływu krwi nieopodal mostu w Tarnawatce. Pochowano go na cmentarzu w Zamościu.
- W rocznicowych uroczystościach w Pankowie uczestniczył, wraz z liczną rodziną, Jerzy Chodań, syn bohaterskiego rotmistrza. Nie potrafił ukryć wzruszenia podczas odsłaniania tablicy dedykowanej m.in. pamięci jego ojca. Nie tylko zresztą on miał łezkę w oku... - relacjonuje rtm. Zbigniew Radoń, dowódca Tarnowskiego Oddziału Jazdy im. 5. Pułku Strzelców.
 Głównym punktem uroczystości w 70. rocznicę walk 5. psk pod Pańkowem i Tarnawatką było odsłonięcie pamiątkowej tablicy. Ufundowało ją tarnowskie starostwo przy współudziale Tarnowskiego Oddziału Jazdy, które przeznaczyło na ten cel wypracowane przez siebie pieniądze. Tablicę "w hołdzie żołnierzom 5. Pułku Strzelców Konnych" umocowano na ścianie kościoła filialnego w Pankowie, gdzie we wrześniu 1939 stacjonowało dowództwo pułku. Poświęcił ją abp Bolesław Pylak w obecności mieszkańców, wójta Tarnawatki Piotra Pasiecznego, starosty tarnowskiego Mieczysława Krasa, burmistrza Woźnik Alojzego Cichowskiego, posła Wojciecha Żukówskiego, senatora Jerzego Chróścikowskiego i innych zaproszonych gości.
Przed rokiem przedstawiciele samorządów: Tarnowa Tomaszowa Lubelskiego, Lublińca Woźnik i Tarnawatki podpisali porozumienie o współorganizacji uroczystości patriotycznych dla upamiętnienia szlaku bojowego 5. Pułku Strzelców Konnych. W Woźnikach i Tarnawatce uczczono już godnie pamięć o bohaterskich żołnierzach. Podsumowanie rocznicowych obchodów ma nastąpić pod koniec października w Tarnowie, gdzie planowana jest m.in. uroczysta sesja historyczna
(MAB)

powrót


Gazeta Częstochowska 2009-09-17
ROLNICZE ŚWIĘTO W CZĘSTOCHOWIE

Rozmach i różnorodność

Ponad trzystu wystawców, tysiące zwiedzających i feeria barw kultury ludowej. Częstochowska XVIII Krajowa Wystawa Rolnicza (4-6 września), nad którą patronat honorowy objął Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Lech Kaczyński, w tym roku nabrała szczególnego wyrazu. Jej wyjątkową oprawę podkreślały obchody stulecia pierwszej Krajowej Wystawy Rolnictwa i Przemysłu, która miała miejsce w 1909 roku
           
Wystawa rolnictwa, tradycyjnie połączona z Dożynkami Jasnogórskimi, organizowana przez Ośrodek Doradztwa Rolniczego w Częstochowie, jest świętem o ogólnokrajowym wymiarze. Do naszego miasta zjeżdżają rolnicy z całej Polski, by u stóp Matki Boskiej Częstochowskiej podziękować za plony. W modlitwie dziękczynnej rolnikom towarzyszy Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Lech Kaczyński, który od czterech lat przyjeżdża na uroczystą, dożynkową sumę na Jasnej Górze. - Za to, co jako obywatele, jako rolnicy, jako matki i ojcowie rodzin robicie dla Polski, chciałem najserdeczniej raz jeszcze podziękować - tak w tym roku zwrócił się do tysięcy rolników Prezydent przed rozpoczęciem Mszy świętej.
Gośćmi XVIII Krajowej Wystawy Rolniczej byli także Jan Krzysztof Ardanowski, doradca Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej ds. wsi i rolnictwa, Artur Ławniczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Jerzy Chróścikowski, przewodniczący Komisji Rolnictwa Senatu, Stanisław Dąbrowa, wicewojewoda śląskiego, metropolita częstochowski abp Stanisław Nowak i bp Jan Styrna, krajowy duszpasterz rolników.
Krajowa Wystawa Rolnicza zawsze przyciąga tłumy częstochowian. W tym roku ich liczba przerosła nawet oczekiwania organizatorów. Przez trzy dni II i III część Aleja Najświętszej Maryi Panny zamieniła się w barwny korowód stoisk, prezentujących dorobek rolniczych plonów. Oprawy artystycznej dodały przedsięwzięciu Dni Europejskiej Kultury Ludowej - w tym roku miały swoją jubileuszową, dziesiątą edycję - oraz VI Europejski Konkurs Sztuki Ludowej.
PŻ, UG

powrót


Nasz Dziennik 2009-09-14
Gospodarstwa rodzinne zagrożone

Rolnictwo znajduje się w głębokim kryzysie: spadają dochody większości gospodarstw, przestaje być opłacalna produkcja zboża, mleka, owoców. A nawet to, co teraz wydaje się dochodowe, jak hodowla trzody chlewnej, za rok może znowu okazać się działalnością przynoszącą straty. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że kryzys uderza przede wszystkim w gospodarstwa rodzinne, dla których rolnictwo jest jedynym źródłem utrzymania. To właśnie one miały stanowić o sile naszego rolnictwa, miały być jego fundamentem, a teraz wielu z nich grozi bankructwo. Jeśli sytuacja na rynku szybko się nie zmieni, nasze rolnictwo po prostu upadnie i staniemy się importerem żywności.

Naszych rolników do dobrobytu miało doprowadzić członkostwo w Unii Europejskiej. Doskonale wykorzystaliśmy szansę w postaci otwartych granic wewnątrzunijnych (mniejsze znaczenie mają dopłaty bezpośrednie, które rolnicy z nowych krajów członkowskich mają znacznie niższe niż w starej UE - 15) i dzięki wzrostowi eksportu rosły ceny płodów rolnych i dochody rolników, ale teraz okazało się, że Unia jest bezradna w walce z kryzysem. Rolnicy z przerażeniem patrzą, jak dostają po kieszeni wraz z drastycznym spadkiem cen skupu. W dodatku wiele wskazuje na to, że w kolejnych latach Bruksela, pod naciskiem najbogatszych krajów członkowskich, może znacznie ograniczyć wsparcie dla rolnictwa i tym samym skazać wiele polskich gospodarstw na upadek. Oczywiście jest to skrajnie pesymistyczny scenariusz, ale nie ma pewności, czy się nie ziści. Wszystko wyjaśni się w ciągu 2-3 lat. Oby wtedy kryzys był już za nami.
Ze znacznym spadkiem dochodów rolników mieliśmy do czynienia na początku lat 90. Tak zwana reforma Balcerowicza spowodowała nie tylko upadek Państwowych Gospodarstw Rolnych (PGR), ale również zachwiała podstawami wielu gospodarstw indywidualnych. To wtedy dochodziło do dantejskich scen, gdy komornicy wkraczali do nowoczesnych, rozwojowych gospodarstw, aby je zlicytować. Wówczas jednak rolników przygniatały nie tylko spadające ceny produktów rolnych w stosunku do kosztów ich produkcji, ale o wiele większe znaczenie miało gwałtowne podniesienie stóp procentowych kredytów rolniczych. Teraz problemem są niemal wyłącznie bardzo niskie ceny skupu.

A było tak dobrze...
Doktor Mariusz Hamulczuk z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej wyliczył, że w latach 20032006 nastąpił znaczny, bo blisko 250proc. wzrost dochodów rolniczych, przy czym sama produkcja rolna wzrosła w tym czasie tylko o 50 procent. Hamulczuk wyjaśniał, że powodem tego był wzrost cen skupu i wypłacanie od 2004 roku dopłat bezpośrednich. Te drugie dochody są stałe, bo niezależne od rynku. Rekordowy był jednak rok 2007, gdy w wielu sektorach wzrost rolniczych dochodów wynosił kilkadziesiąt procent w skali roku. Właściciele gospodarstw otrzymywali wtedy bardzo dobre ceny na mleko, zboże, owoce, warzywa, mięso drobiowe. - Ale dopiero w 2007 roku dochody rolników osiągnęły poziom tych z roku 1995 - podsumowywał minister rolnictwa Marek Sawicki, wskazując, jak szybko kryzys z ubiegłego roku zniszczył te dobre i trwałe wydawało się perspektywy.
Wedle wyliczeń ekonomistów przeciętny dochód na jednego zatrudnionego w rolnictwie w 2007 roku wyniósł jednak tylko 12 tys. zł - bez wliczania do tego dopłat bezpośrednich. Tylko, bo to oznacza 1000 zł miesięcznie - nie jest to więc kwota oszałamiająca. Oczywiście były działy rolnictwa (jak produkcja zbóż i mleka), gdy dochody w 2007 roku były naprawdę bardzo wysokie (ponad 100 tys. zł na jednego zatrudnionego), ale średnia była bardziej niż przeciętna w stosunku do zysków osiąganych w sektorze przemysłowym.
Przyczyną tego boomu w rolnictwie była jednak nie unijna czy krajowa polityka, ale głównie koniunktura na światowych rynkach i działalność spekulantów, którzy chcieli zarobić miliardy na handlu produktami rolnymi (skoro udawało się na ropie i gazie...) i skupowali je w dużych ilościach, sztucznie nadmuchując ten balon. Gdy jednak rynek się załamał, okazało się, że zarówno nasz rząd, jak i Unia Europejska (zwłaszcza ona), nie potrafią zaradzić kryzysowi, nie są w stanie skutecznie pomóc rolnikom, aby uratować ich przed upadkiem. Stan zapaści wręcz się pogłębia.

Wszystko jest tanie
Już na początku 2008 roku pojawiły się pierwsze oznaki recesji, choć akurat w Polsce były one mocno zagłuszane przez "świńską górkę", która spowodowała znaczny spadek cen skupu mięsa wieprzowego i strajki producentów trzody. Był nawet taki moment, gdy za kilogram tucznika płacono rolnikom nieco ponad 2 złote. Teraz ceny są ponad dwa razy wyższe, ale zostało to osiągnięte dzięki wybiciu 6-7 mln świń i rezygnacji wielu rolników z hodowli - i mamy "świński dołek". W efekcie pogłowie trzody wróciło do stanu z przełomu epok dwóch komunistycznych genseków: Gomułki i Gierka. Kiepski to powód do dumy. W dodatku rolnicy boją się, że teraz pogłowie świń zacnie szybko rosnąć (skoro sprzedaż wieprzowiny przynosi spore dochody) i w 2010 roku znowu ceny skupu z powodu dużej podaży znacznie spadną i kryzys na nowo da znać o sobie w tej branży.
- Oprócz hodowli trzody, dochodowa jest też hodowla bydła mięsnego, drobiu. Ale już uprawa zbóż, owoców, produkcja mleka są kompletnie nieopłacalne - mówi poseł Mirosław Maliszewski (PSU, prezes Związku Sadowników RP Maliszewski podaje jako przykład sytuację sadowników. Drugi rok z rzędu ceny skupu wiśni czy jabłek przemysłowych nie pokrywają nawet w połowie kosztów ich produkcji. - Jeszcze w 2007 roku za litr mleka płacono nam od 1,50 do nawet ponad 2 złotych. Teraz jest dobrze, gdy litr kosztuje 80 groszy - podkreśla Anna Skómicka, która z ojcem prowadzi specjalistyczne gospodarstwo nastawione na hodowlę bydła mlecznego. Senator Jerzy Chróścikowski (PiS), przewodniczący rolniczej "Solidarności", wskazuje na dramatyczną sytuację producentów
zbóż. Tona pszenicy kosztuje oficjalnie prawie 500 zł, ale w wielu regionach kraju trudno uzyskać taką cenę, zazwyczaj jest to tylko około 400 złotych. Za tonę żyta można dostać co najwyżej nieco ponad 200 złotych. Pszenżyto jest wyceniane na blisko 300 zł, a owies - mniej niż 200 złotych. Tymczasem np. koszt produkcji pszenicy to nie mniej niż 600 zt za tonę, bo w górę poszły ceny nawozów, paliw, środków ochrony roślin. Rolnicy z irytacją mogą tylko wspominać rok 2007, gdy tona pszenicy kosztowała 800-900 zł, dając rolnikom wreszcie wysoki dochód. Teraz za ziarno biorą tyle, ile prawie 10 lat temu.
Opozycja oskarża rząd o brak polityki, która wspierałaby rolnictwo. - Ograniczono środki budżetowe przeznaczane na rolnictwo, byliśmy także mało aktywni na forum unijnym - uważa poseł Krzysztof Jurgiel (PiS). I wylicza, że rząd zgodził się na niską cenę interwencyjną skupu pszenicy (101 euro za tonę), zaniedbał także przegląd Wspólnej Polityki Rolnej, dopuszczając do tego, że w kolejnych latach będzie malała pula unijnych pieniędzy na rolnictwo. - Minister rolnictwa mało skutecznie zabiegał m.in. o uruchomienie refundacji dopłat eksportowych do mleka, które wprowadzono zbyt późno i w niewystarczającej skali - dodaje senator Chróścikowski.
Minister broni się, że robił, co mógł, że nasz rząd byt bardzo aktywny w zabieganiu o unijną pomoc dla rolnictwa, ale nie zawsze znajdowaliśmy zrozumienie u innych rządów, a Polska sama niczego nie może w UE przeforsować, bo potrzebna jest większość. Ponadto, jak wielokrotnie przekonywał Sawicki, "kryzys dotknął rolnictwo na całym świecie, wywołując gwałtowny spadek cen skupu i Polska nie jest tu wyjątkiem". Na kryzys ekonomiczny wskazuje także prof. Andrzej Kowalski, dyrektor Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. Tłumaczy, że w wielu państwach doszło do znacznego obniżenia PKB, wzrosło bezrobocie i spadły dochody ludności przez co mniej wydaje się także na żywność, której ceny przy niższym popycie musiały spaść. Ale ten kryzys może mieć bardzo daleko idące konsekwencje dla przyszłości rolnictwa.

Średni ma najgorzej
Niestety, w najtrudniejszej sytuacji są rodzinne gospodarstwa rolne (z definicji są to gospodarstwa o powierzchni do 300 hektarów, ale przeważają te o obszarze kilkudziesięciu hektarów), których właściciele nastawili się na to, że produkcja rolna będzie ich jedynym źródłem dochodu. To właśnie one mają być podstawą teraz i w przyszłości naszego ustroju rolnego. Trzeba sobie uzmysłowić, że żaden kryzys na rynkach rolnych nie jest straszny małym gospodarstwom socjalnym, gdzie żywność jest produkowana tylko na własne
potrzeby rolnika i jego rodziny. Także wielkie gospodarstwa, o powierzchni kilku lub kilkunastu tysięcy hektarów, są bardziej odporne na kryzys, jeśli w dodatku stanowią część zachodnich koncernów rolnych, bo tutaj koszty i zyski kształtują się zupełnie inaczej. Natomiast rolnik ze średniego sektora musi sprzedawać wszystko, co wyprodukuje na rynek, bo to jest jego źródło utrzymania. Nie ma też żadnych rezerw ani kapitału, aby przez kilka lat dokładać do swojej działalności.
- Rzeczywiście, w najtrudniejszej sytuacji są teraz gospodarstwa rodzinne, które tworzono z myślą o tym, że będą jedynym miejscem pracy dla rolnika i jego następców - mówi poseł Mirosław Maliszewski. - Wielu z nich grozi bankructwo, jeśli obecna sytuacja z cenami produktów rolnych utrzymałaby się jeszcze w perspektywie kilku lat To są przecież normalne przedsiębiorstwa i jak zabraknie im pieniędzy, to nie będą siać zbóż, hodować bydła, uprawiać owoców - tłumaczy poset. Senator Jerzy Chróścikowski podkreśla, że to właśnie rodzinne gospodarstwa o powierzchni do 100 hektarów inwestują najwięcej w swój rozwój i teraz najbardziej odczuwają skutki kryzysu. Jeśli się nic szybko nie poprawi, to grozi nam ogromna fala rolniczych bankructw - ekonomii nikt nie oszuka, bo przecież rolnicy nie mają ukrytych oszczędności, które mogliby dokładać do deficytowego gospodarstwa. Można jakiś czas przeżyć dzięki oszczędnościom na nawozach, środkach ochrony roślin, można zaprzestać odnawiania parku maszynowego, odłożyć na czas nieokreślony budowę lub modernizację budynków inwentarskich. Tylko że wtedy gospodarstwa szybko zaczną się dekapitalizować, cofać w rozwoju, spadną plony, produkcja mleka i mięsa. Zasadniczo więc staniemy przed widmem znacznego ograniczenia produkcji żywności w Polsce.
Niestety, sytuacja jest tym bardziej niebezpieczna, że nieskuteczna okazuje się polityka wspierania rolnictwa prowadzona zarówno przez rząd, jak i Komisję Europejską. Większość instrumentów wsparcia można uruchomić tylko po uzyskaniu zgody ze strony KE, tymczasem unijna polityka rolna weszła niestety w fazę zwijania się. Najbogatsze kraje unijne, takie jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania czy Holandia, domagają się ograniczenia nakładów na Wspólną Politykę Rolną. Chcieliby po prostu płacić mniejsze składki do unijnego budżetu i postulują, aby większe niż dotychczas dotacje dla rolnictwa pochodziły z budżetów krajowych. Wtedy farmer francuski czy brytyjski niewiele straci, bo stoi za nim bogate państwo, które będzie stać na dopłaty, w Polsce tych pieniędzy będzie zawsze za mało i uderzy to w dochody naszych gospodarstw. Bruksela chciałaby też zaoszczędzić np. na wydatkach związanych z dopłatami eksportowymi i skupem interwencyjnym nadwyżek produktów rolnych i spożywczych.
Ponadto KE jest skłonna na szersze otwarcie europejskiego rynku przed towarami rolnymi spoza wspólnoty, o czym świadczy stanowisko negocjacyjne KE podczas rozmów na forum Światowej Organizacji Handlu (WTO). Tymczasem trzeba mieć świadomość, że bez tej ochrony celnej europejska żywność nie ma szans z importowaną. Koszty produkcji w UE są z powodów obiektywnych (klimat gleba, struktura gospodarstw) wyższe niż w USA, Ameryce Południowej czy Australii. I jeśli chcemy zachować europejskie i polskie rolnictwo, to musimy do niego dokładać z funduszy publicznych. Priorytetem jest oczywiście bezpieczeństwo żywnościowe, ale co by się stało, gdyby nagle rynek pracy w naszym kraju zasiliło blisko milion ludzi, którzy teraz utrzymują się z pracy na roli? Mielibyśmy dla nich pracę w przemyśle lub usługach czy też powiększyliby rzeszę bezrobotnych?
Krzysztof Losz

powrót


Nasz Dziennik 2009-09-12
Tygodniowy przegląd mediów

Niegospodarny rząd

Rząd Donalda Tuska mimo ewidentnych problemów gospodarczych zapewnia w mediach, że sytuację ma pod kontrolą. Lecz chociażby ewidentne oszukiwanie społeczeństwa w sprawie utrzymania produkcji statków w stoczniach w Gdyni i Szczecinie pokazuje, iż Tuskowi nie można ufać

Fatalne skutki polityki rządu odczuwają nie tylko stoczniowcy, ale i pracownicy firm kooperujących ze stoczniami.

"Gazeta Prawna" z 8 września odnotowała, że w poznańskich zakładach Cegielskiego "przygotowywane są zwolnienia grupowe. Mogą objąć nawet około 500 osób spośród załogi, która liczy obecnie około 1400 pracowników". Dziennik podaje, że Stocznia Szczecińska Nowa miała przed wstrzymaniem produkcji 450 dostawców, a Stocznia Gdynia około 500. Dlatego też pyta, czy rząd wie, jak potężne straty spowodował, topiąc dwie stocznie.
Jak donosi "Tygodnik Solidarność" z 11 września, stoczniowcy, widząc że przy sprzedaży ich zakładów pracy mataczono, "żądają też przyjrzenia się całemu procesowi prywatyzacji stoczni polskich. Dlatego jednym z ich postulatów jest powołanie sejmowej komisji śledczej".

* Fatalnie wygląda też sytuacja w rolnictwie. W ubiegłą niedzielę, gdy rolnicy dziękowali Bogu na Jasnej Górze za plony, prowadzący program "Tydzień" w TVP 1 stwierdził: "Rolnicy w jednym są zgodni. Tak złego roku dawno nie było". A wszystko dlatego, że koszty produkcji są wyższe niż ceny otrzymywane w punktach skupu.
Jak dodaje na łamach "Niedzieli" z 6 września senator Jerzy Chróścikowski, przewodniczący senackiej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz przewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność": "W tym sezonie drugi rok z rzędu rolnicy znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej. Cena proponowana rolnikom przez podmioty skupowe za dostarczone zboże, a także rzepak jest skandalicznie niska i nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia ekonomicznego. (...) Co do owoców, to zakłady przetwórcze, będące w zdecydowanej większości w rękach obcego kapitału, mają przewagę zarówno ekonomiczną, jak i strategiczną na rynku i bezwarunkowa dyktują cen/'. Rząd się temu bezczynnie przygląda, a "minister Marek Sawicki tylko obiecuje".

* "Gazeta Polska" z 9 września zauważa: "Rząd nigdy nie miał, nie ma i nie zamierza mieć jakiegokolwiek pomysłu na zrobienie czegoś znaczącego z naszą coraz trudniejszą sytuacją ekonomiczną".
Krzysztof Leski w ukazującym się w Małopolsce "Dzienniku Polskim" z 9 września stwierdza wprost, że "rząd się miota", a jego decyzje w sferze gospodarki podyktowane są "względami wyborczymi lub jak się teraz mówi - PR-em. Wiele wskazuje na to, że dotyczy to także przyjętego wstępnie przez rząd projektu przyszłorocznego budżetu". "Dziennik Polski", śledząc założenia przyjęte do konstruowania projektu budżetu, stwierdza, że trudno znaleźć tam pozytywne informacje, gdyż chociażby "bezrobocie wzrośnie do 12,8 proc, co oznacza, że przybędzie 450 tysięcy osób bez pracy, a liczba bezrobotnych przekroczy 2 miliony'.
Jak dodaje "Puls Biznesu" z 9 września, rząd chce zadłużyć nas na 82 mld złotych. Jak twierdzi na łamach tej gazety Remigiusz Grudzień, ekonomista z PKO BP: "Będziemy ponosili tego konsekwencje w kolejnych latach, ponieważ ten dług trzeba będzie spłacać wraz z odsetkami". Lecz Donald Tusk, myśląc już o wyborach prezydenckich, wydaje się nie martwić tym, że w przyszłym roku na obsługę długu publicznego ma być przeznaczone aż 35,1 mld zł, a na ochronę zdrowia tylko 6,5 mld złotych. Jest to bardzo niepokojące, zwłaszcza w obliczu danych, jakie podały 10 września "Informacje dnia" w TV Trwam, że "Szpitale i przychodnie już mają 9 mld zł długu".
Pieniędzy brakuje też na świadczenia pielęgnacyjne dla niepełnosprawnych dzieci. W środę przed kancelarią premiera protestowali rodzice tych dzieci, domagając się tego, co - jak zauważyła dziennikarka "Panoramy" w TVP 2 - jest w innych państwach europejskich standardem.
Premier jednak wyraźnie lekceważy rzeczywistość i by doraźnie polepszyć wrażenie o sprawowanych przez siebie rządach, zamierza wyprzedać majątek narodowy. Nie waha się także,
jak czytamy w środowej "Gazecie Wyborczej", "wyczyścić do zera Fundusz Rezerwy Demograficznej, który miał gwarantować wypłatę emerytur dzisiejszym czterdziestolatkom i ich dzieciom".

* We wtorek funkcjonariusze ABW zatrzymali prezesa ZUS Sylwestra R., powołanego w końcu 2007 r. na to stanowisko przez premiera Donalda Tuska. Środowy "Dziennik" pyta o "polityczną odpowiedzialność osoby, która powołała prezesa ZUS".
Padają też pytania o termin zatrzymania, gdyż - jak konstatuje "Puls Biznesu" z 9 września - "premier Tusk o toczącym się śledztwie wiedział od... 5 miesięcy". Środowy "Super Express" stwierdza jasno: "To temat zastępczy, zamiast o zwalnianiu Grada, zamiast o dziurze w budżecie, teraz wszyscy gadają o szefie ZUS".
A głównym argumentem za pozostawieniem Aleksandra Grada, jak donosi wtorkowa "Gazeta Wyborcza", jest "zaawansowanie prywatyzacji". Lecz "Gazeta Polska" z 9 września ostrzega, iż te działania rządu spowodują, że "Platforma puści nas z torbami". Zwłaszcza że rząd wybrał fatalny moment na prywatyzację i zamierza sprzedawać nawet innym rządom także strategiczne przedsiębiorstwa. Wtorkowy "Puls Biznesu" krytykuje chociażby rządowe plany sprzedaży Giełdy Papierów Wartościowych, twierdząc że "zdaniem zarządzających zagraniczne giełdy mogą być zainteresowane wyssaniem GPW, a nie jej rozkwitem". Zaś były wiceminister finansów dr Cezary Mech na łamach "Gazety Polskiej" podkreśla, że "sprzedaż będzie poniżej opłacalności, może nawet za bezcen". Lecz, jak się wydaje, Tuskowi zależy jedynie na dociągnięciu do wyborów prezydenckich. A potem o los finansów państwa niech się martwią inni.
Paweł Pasłonek

powrót


Niedziela 2009-09-06
Dożynki w cieniu problemów

Z senatorem Jerzym Chróścikowskim - przewodniczącym senackiej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz przewodniczącym NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność"- rozmawia Czesław Ryszka

Rolnictwo jest jednym z trudniejszych działów gospodarki narodowej. Oprócz gospodarczej koniunktury czy dekoniunktury, rolnictwo jest uzależnione od warunków klimatycznych, ukształtowania terenu, stosunków glebowych itd. A także od decyzji parlamentu. Ostatnio w nowelizacji budżetu posłowie zdjęli tylko ze środków Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa 190 milionów zł. Zmniejszono środki na zwrot akcyzy na paliwo, będzie mniej pieniędzy na program Wspólnej Polityki Rolnej, nie ma nadal pomysłu na reformę KRUS i program rent strukturalnych. Czy nie powinno być tak: skoro jest kryzys, rolnicy dostają więcej pieniędzy, inwestują, koniunktura się napędza, są większe dochody z podatków...

CZESŁAW RYSZKA: - Głównym problemem dotykającym polskie gospodarstwa rolne, w szczególności małe i średnie, są problemy finansowe. Spadek cen na produkty rolne, przy jednoczesnym wzroście cen środków do produkcji rolnej - zwłaszcza nawozów sztucznych, środków ochrony roślin, nasion i paliwa - sprawia, że produkcja rolna w wielu obszarach jest niedochodowa i nie rekompensuje nawet poniesionych kosztów. Dotyczy to w ostatnim czasie przede wszystkim rynku mleka, zbóż i owoców miękkich. Czy jeszcze komuś opłaca się być rolnikiem?
JERZY CHRÓŚCIKOWSKI: - Rolnicy ponieśli największe koszty związane z dostosowaniem się do wymogów Unii Europejskiej oraz wejściem w struktury jednolitego rynku europejskiego. Ograniczając np. na polecenie UE produkcję cukru, wielu rolników utraciło uprawy buraków, które do tej pory były dla nich bardzo opłacalne. Podobnie stało się z mlekiem, zbożem, mięsem, tytoniem itd. Unijne dopłaty bezpośrednie nie pokrywają strat, bo trudno rozwijać się i inwestować w ziemię czy zaplecze techniczno-maszynowe, skoro otrzymywało się tylko 25 proc. tego, co rolnicy na Zachodzie - obecnie około połowę, ale i tak polski rolnik nie jest w stanie skutecznie konkurować na rynku unijnym z rolnikami z krajów Europy Zachodniej.
- Przez dużą część społeczeństwa miejskiego rolnik postrzegany jest jednak jako beneficjent środków unijnych i dopłat z budżetu państwa do KRUS-u!
- Społeczna świadomość mieszkańców miast na temat rzeczywistej sytuacji i problemów polskiej wsi w porównaniu z konkurencyjnością rolników starej Unii Europejskiej jest niewielka. Dopiero niedawno media podjęły temat nadmiernych marż handlowych, narzucanych przez sieci handlowe. Prawda jest taka, że np. wzrost cen produktów mleczarskich w sklepach nie przekłada się na ceny oferowane rolnikom w skupie, które nadal są bardzo niskie i nie pokrywają kosztów produkcji. Rolnicy czują się oszukiwani i bezsilni wobec podmiotów skupujących.
- Nie lepiej jest u producentów zbóż czy owoców...
- W tym sezonie, już drugi rok z rzędu, rolnicy znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej. Cena proponowana rolnikom przez podmioty skupowe za dostarczone zboże, a także rzepak jest skandalicznie niska i nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia ekonomicznego. Poza tym stosują one bardzo zawyżone wymogi co do parametrów jakościowych skupowanego zboża, co jeszcze bardziej niekorzystnie odbija się na proponowanych cenach. Większość rolników ma ponadto problem z magazynowaniem zboża. Krótko mówiąc, mechanizm skupu interwencyjnego, na który UE w sytuacjach kryzysowych powinna wyrażać zgodę, pomógłby z pewnością ustabilizować rynek zbóż.
- A bulwersująca sprawa skupu owoców?
- Co do owoców, to zakłady przetwórcze, będące w zdecydowanej większości w rękach obcego kapitału, mają przewagę zarówno ekonomiczną, jak i strategiczną na rynku i bezwarunkowo dyktują ceny. Jedynym kryterium, jakim kieruje się większość przetwórców, jest maksymalny zysk, bez względu na konsekwencje, jakie niesie takie postępowanie. W bieżącym roku szczególnie ciężką sytuację mieliśmy z truskawką, bardzo głęboki kryzys dotknął również sektor wiśni. Cena proponowana przez zakłady przetwórcze wynosiła od 40-60 gr za 1 kg, a powinna wynosić co najmniej 1,4 zł za kg, by sadownicy nie ponosili strat. W tej sytuacji nie opłaca się zbierać owoców, gdyż koszty zbioru są wyższe od uzyskanej ceny skupu, w związku z tym wielu rolników likwiduje sady. Rolnicy wielokrotnie zwracali się do Ministra Rolnictwa z prośbą o interwencję i uregulowanie rynku. Domagali się m.in. obowiązku wprowadzenia umów kontraktacyjnych z zakładami przetwórczymi, wprowadzenia ceny minimalnej oraz maksymalnej, które zapewniłyby opłacalność produkcji, a także pomoc dla powstających i rozwijających się grup producenckich, by budując swoją pozycję, mogły skutecznie walczyć z koncernami i sieciami handlowymi o opłacalne ceny.
- Ministerstwo niewiele czy nic nie pomaga, w podobnej sytuacji mogą znaleźć się dobrze działające Ośrodki Doradztwa Rolniczego?
- Minister Marek Sawicki tylko obiecuje. Mówił: - Zwrócimy rolnikom koszty akcyzy za paliwo w stu procentach. I co? Drugi rok już mija, a tego nie ma. Co więcej, jeszcze zmniejsza się środki na paliwo rolnicze. Rolnik nie powinien płacić akcyzy za produkcję w polu. W innych krajach stosuje się całkowite zwolnienia. Dlaczego my tego nie wprowadzimy?
Polska miała realizować produkcję biopaliw. Nie realizuje się tego zadania w ogóle. Co więcej, w ubiegłym roku zwolniono z akcyzy na sumę ponad 800 mln zł podmioty, które importują komponenty do biopaliw z zagranicy. Często to jest produkt produkowany w Brazylii, przywieziony do krajów zachodnich, przetworzony i sprowadzony do Polski. W tym roku będzie pewnie następnych 800 min zł zwolnienia. Te pieniądze wypływają nam z budżetu.
Albo inna sprawa: ze środków pozyskanych z Unii Europejskiej zarobiono w ubiegłym roku na rolnikach miliony euro. Chodzi o to, że kurs euro ustalony na ostatni dzień września był na poziomie 3,39 zł, a wypłaty dopłat bezpośrednich były realizowane przy bieżącym kursie 4,20 zł za euro. A różnica jest wliczana do dochodów budżetu państwa.
Co do Ośrodków Doradztwa Rolniczego, niestety, od 1 sierpnia br. wszystkie ODR-y zostały przekazane pod zarząd wojewódzkich samorządów terytorialnych. Oznacza to, że nowym przełożonym ODR-ów jest marszałek danego województwa. Zdaniem rolników oraz ekspertów, jest to fatalna wiadomość i może doprowadzić do coraz wyższych opłat za doradztwo, bowiem niektóre samorządy mogą nie utrzymać finansowo podległego im ośrodka, co może doprowadzić do jego likwidacji. Podobnie było ze szkołami rolniczymi, które ponownie są przejmowane przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
- Jaką więc przyszłość ma polskie rolnictwo?
- Nowoczesna polityka rolna wobec wsi powinna opierać się na podstawowym zapisie konstytucyjnym o gospodarstwie rodzinnym. Ważne jest, aby zadbać o Wspólną Politykę Rolną, która zabezpiecza partnerskie warunki w całej Unii Europejskiej. Musi zostać zlikwidowany podział na starą i nową Unię Europejską. Jednym z ważniejszych elementów funkcjonowania polskiego rolnictwa jest wypracowanie narodowej polityki rolnej, która pozwalałaby negocjować rozwiązania we Wspólnej Polityce Rolnej UE po 2013 r. W narodowej polityce rolnej należy wypracować mechanizmy wsparcia i interwencji na rynkach rolnych - niezależne od unijnych. Polska powinna posiadać swoje marki narodowe w produkcji rolniczej, konkurencyjne dla produkcji wspólnotowej, m.in. w produkcji mleczarskiej, sadowniczej, warzywniczej, mięsnej czy roślin oleistych.
Szansą dla naszego rolnictwa jest zdrowa, naturalna żywność ekologiczna i produkty regionalne, na które ciągle wzrasta popyt, szczególnie w krajach Europy Zachodniej, gdzie nasze produkty mają obecnie bardzo dobrą markę. Jako związek RI "Solidarność" jesteśmy przeciwni rozwiązaniom wprowadzającym do obrotu i produkcji w Polsce żywności genetycznie zmodyfikowanej (GMO), która jest nie tylko niebezpieczna dla zdrowia, ale także zmniejszy konkurencyjność naszej ekologicznej, zdrowej, dobrej jakościowo żywności na rynku europejskim.
 - Mam świadomość, że poruszyliśmy tylko niewielką część problemów polskiego rolnictwa. Bardzo ważną sprawą jest kwestia reformy KRUS, ale o tym innym razem. Dziękuję za rozmowę.

powrót


Nasz Dziennik 2009-09-02
Rolnicza "Solidarność" zastrajkuje?

W sobotę na nadzwyczajnym zjeździe NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność" zdecyduje o formach dalszej akcji protestacyjnej

Działania na szkodę polskiego rolnictwa zarzuca rządowi Donalda Tuska NSZZ RI "Solidarność”. W ocenie związku, minister rolnictwa zbyt późno wystąpił do Komisji Europejskiej w sprawie zgody o wcześniejszą interwencję na rynku zbóż. Efektem tego są skandalicznie niskie ceny zbóż i brak opłacalności produkcji ziarna. Problemy mają także rolnicy zajmujący się innymi sektorami wytwórczości rolnej.

Po tegorocznych żniwach ceny ziarna w skupach są poniżej kosztów produkcji. Tona pszenicy w skupie kształtuje się przeciętnie na poziomie poniżej 500 zł, które notowano w latach 2002-2003. Od tego czasu znacząco wzrosły koszty produkcji, w tym ceny środków ochrony roślin. W dodatku w niektórych regionach tona ziarna kosztuje mniej niż 450 złotych. W sytuacji, kiedy rolnicy są zmuszeni dokładać do produkcji, sprzedaż zbóż staje się nieopłacalna.
W sierpniu NSZZ RI "Solidarność" ogłosiła pogotowie strajkowe. Do ewentualnego czynnego protestu są gotowi przyłączyć się rolnicy z Podkarpacia. W ocenie Józefa Sośnickiego, przewodniczącego Podkarpackiej Rady NSZZ RI "Solidarność", ceny na rynku zbóż są katastrofalnie niskie, a dalsze utrzymywanie takiego stanu sprawi, że rolników nie będzie stać na obsianie swoich areałów jesienią tego lub wiosną przyszłego roku. To z kolei zwiększy liczbę ziemi odłogowanej, której i tak nie brakuje. Niskie ceny za zboże to jednak nie jedyny problem rolników, sytuację dodatkowo pogarsza fakt odraczania terminów płatności przez punkty skupu.
Senator Jerzy Chróścikowski (PiS), przewodniczący senackiej Komisji Rolnictwa i Ochrony Środowiska, a zarazem szef NSZZ RI "Solidarność*, nie wierzy, że powodem fatalnej sytuacji na rynku zbóż jest słaby popyt Jego zdaniem, można zaobserwować manipulację i dezinformację, której celem jest utrzymanie niskiej ceny zbóż. - Celowo wprowadzana jest informacja o trzech milionach ton zapasu zbóż, czego nie potwierdzają inne ekspertyzy [mówił o tym m.in. minister rolnictwa Marek Sawicki - przyp. red.]. Apeluję do rządu o udzielenie jasnej odpowiedzi, gdzie są i w jakich magazynach znajdują się zapasy zbóż. Jeżeli Zamojskie Zakłady Zbożowe dzisiaj nie mają na przerób wystarczającej ilości ziarna
i przewożą je np. z Krasnegostawu. to znaczy, że tego zapasu faktycznie nie ma. W tej sytuacji nie wolno wywoływać wśród rolników atmosfery paniki, że zboża jest nadmiar i w związku z tym go nie skupujemy - uważa senator Chróścikowski.
Ostateczna decyzja o dalszych działaniach i formach protestu przeciwko dotychczasowej polityce rządu w kwestii rolnictwa zapadnie podczas nadzwyczajnego zjazdu Rady Krajowej NSZZ RI "Solidarność", który odbędzie się 5 września.
Mariusz Kamieniecki

powrót


Gazeta.pl 2009-08-13

Rolnicza Solidarność ogłosiła pogotowie strajkowe

2009-08-13, ostatnia aktualizacja 2009-08-13 17:00

Prezydium Rady Krajowej NSZZ "Solidarność" Rolników Indywidualnych ogłosiło pogotowie strajkowe. Powodem podjęcia takiej decyzji są niskie ceny skupu zbóż, które nie zapewniają opłacalności produkcji - poinformował w czwartek na konferencji prasowej prezes tej organizacji Jerzy Chróścikowski.

Pogotowie strajkowe ma potrwać dwa tygodnie. W tym czasie odbędą się konsultacje z członkami związku i zostanie podjęta decyzja o formie protestu - zapowiedział Chróścikowski. Dodał, że w czwartek m.in. o sytuacji na rynku zbóż przedstawiciele Związku rozmawiali z ministrem rolnictwa Markiem Sawickim.
W środę szef resortu rolnictwa powiedział, że Polska stara się o zgodę Komisji Europejskiej na wcześniejsze uruchomienie interwencyjnego skupu zbóż. Ministerstwo chce, by był on uruchomiony jeszcze we wrześniu, a nie - zgodnie z unijnymi przepisami - w listopadzie.
W ramach interwencyjnego skupu rolnik może sprzedać pszenicę lub jęczmień po cenie 101,3 euro za tonę.
Według Chróścikowskiego, cena skupu pszenicy wynosi około 450 zł za tonę. Natomiast Marian Dębiński z prezydium, powołując się na wyliczenia ośrodków doradztwa rolniczego poinformował, że koszt wyprodukowania tony pszenicy waha się od 540 do 580 zł.
Zdaniem Chróścikowskiego, wcześniejszy skup byłby korzystny dla tych osób, które uprawiają jęczmień. Obecnie za to zboże można dostać ok. 280 zł za tonę, zaś w skupie interwencyjnym cena mogłaby wynieść około 420 zł za tonę.
Zdaniem Dębińskiego, resort rolnictwa powinien stworzyć takie mechanizmy, które zapewniałyby rolnikom zwrot kosztów produkcji. Do tego - przekonywał - potrzebne są rozwiązania systemowe w ramach Unii Europejskiej.
PAP

powrót


Rzeczpospolita 2009-08-13

Fundusze dzielą producentów żywności

PRZEMYSŁ SPOŻYWCZY SPÓR O FINANSOWANIE PROMOCJI.
Pieniądze mogą zostać zamrożone na kolejny rok - obawia się branża

BEATA DREWNOWSKA

W połowie 2009 r. weszła w życie ustawa o funduszach promocji żywności. Na to, że jeszcze w tym roku uda się wykorzystać zebrane na nich pieniądze - rocznie trafiać ma tam łącznie ok. 34 mln zł - już nikt nie liczy. Producentów żywności, którzy czekali na ustawę ponad dwa lata, coraz bardziej martwi jednak, że wydatków nie uda się zaplanować także na 2010 r. Aby mogło się tak stać, szczegółowy plan finansowy musi zostać przygotowany do końca listopada 2009 r. przez komisje składające się z przedstawicieli rolników i przetwórców.

Dariusz Goszczyński, zastępca dyrektora Departamentu Rynków Rolnych w Ministerstwie Rolnictwa, uważa, że termin ten jest nadal realny. Tymczasem wciąż nie wiadomo nawet, w jaki sposób będą wybierani członkowie komisji dzielących pieniądze. Projekt rozporządzenia powstał, ale nie spodobał się organizacjom branżowym. Zakłada on, że kandydaci zgłoszeni przez poszczególne organizacje branżowe wybierają spośród siebie członków komisji. Witold Choiński, prezes Związku Polskie Mięso, uważa, że w rozporządzeniu powinien się znaleźć zapis, iż o podziale pieniędzy w danym funduszu decydują wyłącznie organizacje, które rzeczywiście reprezentują daną branżę. Jak podkreśla, obecny projekt daje takie prawo nawet tym, które zostaną zarejestrowane przez sąd miesiąc przed wyborem komitetów.

Jak ustaliliśmy, Ministerstwo Rolnictwa ma już nową wersję rozporządzenia. Nie potwierdza tego Goszczyński. Tłumaczy jedynie, że resort stara się wziąć pod uwagę wszystkie uwagi organizacji branżowych. Z naszych informacji wynika, że nie musiałoby dochodzić do wyborów, gdyby organizacje branżowe przedstawiłyby wspólną listę kandydatów. Jeżeli im się to nie uda, a także jeśli wybory nie przyniosą rozstrzygnięcia, kandydatów do komisji wybierze minister rolnictwa. - Ten zapis zwiększa szanse na to, że uda się zaplanować na czas wydatki na 2010 r. - uważa Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności.
Biorąc pod uwagę liczbę organizacji branżowych (szacuje się, że producentów żywności reprezentuje kilkadziesiąt), o kompromis może być trudno. - Uczestniczeniem w pracach komitetów zainteresowane są też organizacje, które nie brały udziału w tworzeniu ustawy lub w małym stopniu reprezentują daną branżę - mówi Gantner.

O wydatkach na promocję żywności, mimo że ustawa na to nie zezwala, chcą decydować także związki zawodowe rolników. - Pomijanie związków to pozbawianie ich możliwości decydowania o tym, co dotyczy ich członków. Rozważamy zaskarżenie ustawy o funduszach promocji do Trybunału Konstytucyjnego - mówi Władysław Serafin, szef Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych. Według Jerzego Chróścikowskiego, przewodniczącego NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność", autorzy ustawy nie wzięli pod uwagę, że związki zawodowe - tak jak ten kierowany przez niego - mają sekcje branżowe.

powrót


Nasz Dziennik 2009-08-04

Płacą gorzej niż źle

Rolnicza "Solidarność" jest zaniepokojona spadającymi cenami zbóż i rzepaku

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów powinien skontrolować przedsiębiorstwa skupujące zboże od rolników, gdyż zachodzi podejrzenie, że stosują one zmowę, aby obniżać ceny ziarna. Taki jest jeden z postulatów rolniczej "Solidarności" skierowany do ministra rolnictwa. Związkowcy są zaniepokojeni katastrofalną sytuacją na rynku zbóż, gdyż niskie ceny pszenicy czy rzepaku grożą zachwianiem podstaw ekonomicznych wielu gospodarstw.

NSZZ RI "Solidarność" uważa, że sytuacja producentów zbóż i roślin oleistych jest gorsza niż w roku poprzednim. Dlatego związek domaga się realizacji przez ministra rolnictwa postulatów zgłoszonych na spotkaniu, jakie odbyło się 9 lipca. Już wtedy zwracaliśmy uwagę na trudną sytuację na rynku zbóż, która szczególnie w perspektywie zbliżającego się sezonu żniwnego wymaga podjęcia przez resort stosownych działań" - pisze w swoim stanowisku rolnicza "Solidarność". Okazuje się, że rolnicy z wielu regionów Polski zgłaszają skargi na wstrzymywanie skupu pszenicy, a tam, gdzie ziarno jest kupowane, ceny, które proponuje się rolnikom, są bardzo niskie. Przykładem takich działań jest według związku, państwowa spółka Elewarr, która zaproponowała rolnikom tylko 450 zł za tonę pszenicy przy zachowaniu podstawowych parametrów: gluten - 30 proc, liczba opadania - 260.

W trudnej sytuacji są także producenci rzepaku, którzy liczyli, że w skupie utrzymają się ceny na poziomie 1300 zt za tonę, a teraz firmy chcą płacić za rzepak technologiczny tylko 940 złotych (na podstawie umów kontraktacyjnych). Ale po odliczeniu kosztów pośredników skupowych dla rolnika -wedle "S" RI - zostaje niewiele ponad 800 złotych.

Dlatego związek domaga się od ministerstwa rolnictwa podjęcia skutecznych działań "w celu poprawy sytuacji na rynku zbóż i roślin oleistych". Jedną z pierwszych takich decyzji miałoby być "wprowadzenie mechanizmów kontrolnych poprzez, UOKiK". Kontrolerzy urzędu mieliby sprawdzić, czy nie są stosowane praktyki monopolistyczne przez firmy skupujące zboże i rzepak od rolników. Senator Jerzy Chróścikowski, przewodniczący rolniczej "Solidarności", tłumaczy, że nie ma ekonomicznego uzasadnienia dla tak niskich cen, które w dodatku nie zabezpieczają nawet pokrycia wzrostu kosztów produkcji ponoszonych przez rolników. Ponadto skupujący wykorzystują trudną sytuację rolników, którzy są zmuszeni do sprzedawania ziarna. Pewnym wyjściem mogłoby być magazynowanie nadwyżek ziarna przez rolników i sprzedawanie ich za jakiś czas, gdy zboże podrożeje, ale producenci zbóż nie zawsze posiadają własne elewatory. Dlatego - uważa "Solidarność" RI - państwo powinno uruchomić własne powierzchnie składowe do dyspozycji takich rolników. Ponadto związek apeluje do przedsiębiorstw zbożowych, aby więcej płaciły rolnikom, ale wątpliwe, aby ten apel był skuteczny. Rolnicy liczą także na zwiększenie kontroli fitosanitarnych na granicach, ponieważ istnieje zagrożenie, że do Polski zostanie sprowadzone "tanie zboże o wątpliwej jakości" spoza Unii Europejskiej. Jeśli postulaty NSZZ RI "Solidarność" nie zostaną spełnione, a sytuacja na rynku zbożowym nie ulegnie poprawie, związek nie wyklucza podjęcia akcji protestacyjnej. KL

powrót


Agro Serwis 2009-08-01

Wciąż głośno o GMO

Zakazując swobodnego obrotu materiałem siewnym genetycznie zmodyfikowanym oraz odmawiając wpisu odmian GMO do krajowego rejestru odmian, Polska uchybiła zobowiązaniom unijnym - orzekł 16 lipca Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu.
Chodzi o wprowadzone 27 kwietnia 2006 r. przepisy, zmieniające ustawę o nasiennictwie oraz ustawę o ochronie roślin. Przepisy te wprowadzają całkowity zakaz handlu nasionami GMO na terytorium Polski i w rezultacie uniemożliwiają wpisanie odmian roślin modyfikowanych genetycznie do polskiego rejestru i ich uprawę. Nowelizacja wprowadziła do ustawy o nasiennictwie art. 57 ust. 3, który stanowi wprost, że "materiał siewny odmian genetycznie zmodyfikowanych nie może być dopuszczony do obrotu na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej".
Tymczasem - zgodnie z unijnym prawem - państwa członkowskie nie mogą zakazywać, ograniczać i utrudniać wprowadzenia do obrotu GMO, jeśli takie rośliny zostały dopuszczone na szczeblu unijnym. Unijny katalog odmian dopuszczonych do użytku obejmuje rośliny GMO.
Trybunał orzekł, że Polska uchybiła ciążącym na niej zobowiązaniom unijnym. Podkreślił, że prezentując swoje stanowisko, skoncentrowała się jedynie na zagadnieniach etycznych i religijnych oraz powoływała się na chrześcijańską koncepcję życia, która sprzeciwia się temu, by stworzone przez Boga organizmy żywe były przedmiotem manipulacji. Trybunał uznał jednak, że Polska nie wykazała, iż zaskarżone przepisy faktycznie realizują cele etyczne i religijne. Nie znalazł też uzasadnienia dla argumentów dotyczących obaw o zdrowie publiczne i środowisko oraz silnego oporu społeczeństwa wobec GMO.

Stop GMO - bez poparcia
Również podjęta niedawno inicjatywa niemieckiej minister rolnictwa, zakazująca uprawy genetycznie modyfikowanej kukurydzy w Niemczech, nie znalazła poparcia wśród parlamentarzystów.
Większość członków Bundestagu była przeciwna embargu. Nie pomogły nawet ekspertyzy przedstawione przez organizacje ekologiczne.
Minister Ilse Aigner broniła swojej decyzji, twierdząc, że produkowana przez Monsanto odmiana kukurydzy o nazwie MON 810 może niekorzystnie wpływać na środowisko naturalne. Parlamentarzyści nie podzielili jednak obaw szefowej resortu, skłaniając się ku badaniom Europejskiej Agencji ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA), która wydała genetycznej kukurydzy pozytywną opinię. Co więcej, posłowie nie chcą także tworzenia stref wolnych od GMO.

Kolejne starcie
Tymczasem, dwa dni przed wyrokiem unijnego Trybunału Sprawiedliwości, polscy zwolennicy i przeciwnicy uprawy roślin transgenicznych znowu starli się na argumenty. Podczas posiedzenia Senackiej Komisji Rolnictwa główne role odegrali: wśród zwolenników uprawy roślin GMO prof. Tomasz Twardowski; wśród przeciwników takich upraw prof. Ewa Rembiałkowska.
Bitwą na argumenty dowodził senator Jerzy Chróścikowski. Senator przypomniał, otwierając dyskusję, że człowiek nie może zapanować nad biologią życia. "Nie ma gwarancji, że organizmy modyfikowane genetycznie nie uwolnią się do środowiska" - mówił Chróścikowski.
"W najbliższym czasie system prawnej reglamentacji w obszarze organizmów genetycznie zmodyfikowanych ulegnie gruntownej przebudowie" - zapowiedział na posiedzeniu komisji Janusz Zaleski, wiceminister środowiska. Przypomniał, że w sprawie regulacji prowadzenia upraw GMO, zapisy do projektu ustawy wniósł resort rolnictwa.
Zaleski powiedział, że projekt ustawy niebawem zostanie skierowany do prac sejmowych. "W Polsce prawo dotyczące GMO jest przestarzałe. Obowiązuje to z czerwca 2001 r. i w żadne sposób nie przystaje do rzeczywistości" - mówił Zaleski. Nowe prawo "genetyczne" ma regulować m.in. prowadzenie zakładów inżynierii genetycznej, zamierzonego uwolnienia organizmów GMO do środowiska w celach doświadczalnych, wprowadzenia do obrotu organizmów transgenicznych i uprawy takich roślin. Zostanie dokonany podział zadań kontrolnych wobec GMO pomiędzy Państwową Inspekcję Pracy, Państwową Inspekcję Sanitarną, Inspekcję Ochrony Środowiska, Inspekcję Handlową, PIORiN i IJHARS oraz Inspekcję Weterynaryjną.
Prawo o organizmach genetycznie modyfikowanych po raz pierwszy będzie regulowało prowadzenie upraw roślin transgenicznych. To prawo jest zbieżne z tym, co przedstawiają zalecenia Komisji Europejskiej. Uprawa roślin GMO będzie wymagała zgłoszenia do wojewódzkiego inspektora ochrony roślin i nasiennictwa. W projekcie przewidziano konieczność powiadomienia o takiej uprawie posiadaczy gruntów rolnych położonych w odległości mniejszej lub równej wymaganej przepisami prawa izolacji (pasów ochronnych) przestrzennej wokół miejsca prowadzenia uprawy. Minister rolnictwa będzie miał możliwość wprowadzenia czasowego ograniczenia lub zakazu uprawy określonych roślin genetycznie zmodyfikowanych, gdy pojawią się nowe informacje dotyczące zagrożenia ze strony organizmów GMO.
Projekt przewiduje możliwość tworzenia stref wolnych od upraw roślin transgenicznych. Strefę taką będzie mogła utworzyć grupa rolników z własnej inicjatywy. Projekt ustawy był trzykrotnie konsultowany z Komisją Europejską.

Jamniki a GMO
Prof. Twardowski, prezes Polskiej Federacji Biotechnologii, powiedział, że nie ma alternatywy dla inżynierii genetycznej - od biotechnologii nie da się uciec. Przypomniał, że organizmy GMO są powszechne w środowisku. I tak, zawiera je 90% surowców do produkcji pasz, 70% produktów w supermarkecie, wszystkie hormony. Są one np. w syropie kukurydzianym, szynce (również w tej z tzw. najwyższej półki) w postaci sojowego izolatu białkowego, zupach instant, środkach piorących czy w majtkach, wyprodukowanych np. z chińskiej bawełny.
Uprawa roślin GMO prowadzona jest na 300 mln ha, przez miliony rolników na świecie. "Nie ma jednoznacznych, twardych wyników świadczących o tym, że wpływ organizmów GMO na środowisko i życie ludzi jest negatywny" - powiedział prof. Twardowski. "Udowodniono natomiast bezsprzecznie, że telefony komórkowe szkodzą. I co z tego? Czy ktoś pokusił się o badanie, ilu ludzi na świecie cierpi męki lub zmarło w wyniku używania telefonów komórkowych? - pytał retorycznie prof. Twardowski.
W jego ocenie, inżynieria genetyczna w rolnictwie, to to samo, co krzyżowanie psów w celu uzyskania jamnika. "Można byłoby wsadzić owczarka pod szafę i czekać aż z czasem ukształtuje się z niego jamnik. Krzyżowanie daje jednak nieporównywalnie szybszy efekt. To samo z roślinami - możemy czekać, aż dana, pożądana przez nas cecha sama - tj. wyniku ewolucji - wykształci się..." - mówił prof. Twardowski. Tylko czy wtedy doczekalibyśmy się np. pszenżyta...
Prof. Twardowski zauważył, że pozytywne opinie na temat uprawy roślin genetycznie modyfikowanych wydało wiele światowych organizacji, w tym EFSA. Niestety, we wszelkich dyskusjach nad GMO przeważają argumenty oparte tylko i wyłącznie na socjotechnice (straszenie), bo takie łatwiej zapadają w pamięć niż żargon specjalistów od biotechnologii. "Postęp biotechnologii stwarza szansę rozwoju ekonomicznego" - twierdzi prof. Twardowski. "W naszym kraju przemysł biotechnologiczny jest bardzo ograniczony, a zatem nie są tworzone miejsca pracy, natomiast istnieje duży rynek konsumentów liczący 38 mln osób" - mówił prezes Federacji. "Wiele jest o tym, że GMO mogą przynieść nieodwracalne straty. Ja się pytam: a co się stanie, jeżeli zrezygnujemy, gdy zaniedbamy tę technologię. Jak w tym wypadku wycenić potencjalne straty dla społeczeństwa?" - pytał prof. Tomasz Twardowski.

Efekty w trzecim pokoleniu
Argumenty przeciw GMO, przedstawione w Senacie przez prof. Rembiałkowska z warszawskiej SGGW, są także argumentami Koalicji Polska Wolna od GMO. "Wiele badań i obserwacji wskazuje na poważne zagrożenie ze strony produkcji GMO dla rolnictwa tradycyjnego i ekologicznego" - mówiła prof. Rembiałkowska. "Wzorem innych …

powrót

 

 

Senat

Solidarność RI

Prawo i Sprawiedliwość