Sprzedaż bezpośrednia? Pomysłów brak!
tygodnik-rolniczy.pl 2013-05-20
Z opinii Biura Analiz Sejmowych, jaką sporządzono na potrzeby posłów, wynika, iż możliwości uproszczenia przepisów dotyczących wprowadzania do obrotu produktów pochodzenia roślinnego są niewielkie. Ogranicza je zarówno unijne rozporządzenie 852, jak i lokalne ustawodawstwo. Krajowe uregulowania stworzono z myślą o dużych producentach i przetwórcach. Korzystne dla rolników zmiany dodatkowo utrudnia fakt, iż zazębiają się w tej dziedzinie kompetencje trzech resortów: rolnictwa, zdrowia i finansów, a poza tym rozmaitych organów kontroli, jak choćby Państwowej Inspekcji Sanitarnej.
Jak podkreślała przedstawicielka GIS, Rozporządzenie (WE) nr 853/2004, ustanawiające szczególne przepisy dotyczące higieny w odniesieniu do żywności pochodzenia zwierzęcego, dawało większe możliwości uproszczeń procedur w odniesieniu do rolników-producentów. Surowe produkty pochodzenia zwierzęcego mogą być wprowadzane do obrotu handlowego w formie sprzedaży bezpośredniej, a przetworzone w formie sprzedaży marginalnej, ograniczonej i lokalnej.
- W odniesieniu do produktów przetworzonych pochodzenia roślinnego nie mamy takich możliwości, jakie stwarzają przepisy weterynaryjne, nie ma systemu regulującego sposoby i warunki sprzedaży przetworów owocowych czy warzywnych. Rozporządzenie 852 mówi wyraźnie, iż przedmiotem obrotu mogą być tylko surowe płody rolne w ograniczonej ilości i rozprowadzane na ograniczonym terenie - argumentowała przedstawicielka GIS. Zastrzegła jednak zaraz, iż być może jakieś rozwiązania by się znalazły, ale to wymaga gruntownej i kompleksowej analizy ustaw i przepisów. Uregulowania dotyczące dostaw czy też sprzedaży bezpośredniej to uniemożliwiają, ale może udałoby się stworzyć odrębne przepisy w ramach nowego aktu prawnego.
Tadeusz Nalewajk, wiceminister rolnictwa, wyraził wolę współpracy i jak najszybszego wypracowania takich rozwiązań legislacyjnych, które stworzą szanse przetrwania i dadzą dodatkowe źródła dochodu właścicielom małych gospodarstw. Przyznał, że obowiązujące przepisy zupełnie nie przystają do realiów, więc należy je do nich dostosować. Podał przykłady jaj kurzych, które sprzedawane są przez płot, czy sera korycińskiego, który w sklepach pod Warszawą nie miał prawa się znaleźć, ale jest w nich sprzedawany. Według Nalewajka wielkim entuzjastą sprzedaży bezpośredniej na wzór krajów zachodnich jest minister Stanisław Kalemba. Wiceminister sceptycznie jednak ocenił szanse wprowadzenia takich rozwiązań i na taką skalę w naszym kraju, choć jako przedstawiciel resortu zobowiązał się do działań we wskazanym przez posłów kierunku.
Poseł Zbigniew Babalski (PiS) zasugerował, by ministerstwo nie czekało na wskazówki, a zajęło się porządkowaniem swoich rozporządzeń.
- Jak mamy kiedykolwiek przejść do szczegółów, jeśli dotąd nie ma jasnych unormowań co do pojęć ogólnych - gromił. - Co to jest "małe gospodarstwo", ile to jest "niewielka ilość"? Jakimi kryteriami się kierować, jeśli w Polsce 1,2 mln gospodarstw ma powierzchnię od 1 do 10 ha? - pytał, mając na uwadze rozporządzenie dotyczące MOL. - W naszych przepisach brakuje podstawowych definicji, a poszczególne resorty stosują nawet odmienną terminologię w stosunku do tych samych zjawisk. Tak naprawdę dziś wciąż nie wiemy, co możemy w tej kwestii zrobić i w którą stronę podążać. Czy zmiany należy wprowadzać na naszym podwórku, czy walczyć o nie musimy na szczeblu unijnym? Babalski zwrócił również uwagę, że przedstawiciele resortu rolnictwa i zdrowia winni pojawić się z jakimiś propozycjami zmian i uregulowań, zamiast po raz kolejny naświetlać sytuację obecną, którą wszyscy znają.
Głosem rozsądku było też wystąpienie senatora Jerzego Chróścikowskiego, który powiedział:
- Obydwa ministerstwa, rolnictwa i zdrowia, powinny zmusić się do wykonania pracy od podstaw, porównać nasze rozwiązania prawne i innych krajów unijnych. Muszą znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego tam sprzedaż bezpośrednia jest możliwa i działa, jak tego chcą rolnicy, a u nas się to nie udaje. Wszędzie przecież obowiązują te same prawa europejskie, więc może trzeba zmienić nasze lokalne przepisy, zastosować odstępstwa, otworzyć odpowiednie "furtki". Bez wykonania tej pracy nigdy nie ruszymy z miejsca. Druga kwestia to właśnie wspominane tu wielokrotnie unijne rozporządzenia. Wszyscy się nimi zasłaniają, choć jednocześnie wytykają, że są nieadekwatne do naszych czasów, nieżyciowe. Jesteśmy członkiem Unii Europejskiej i mamy prawo powiedzieć, że to prawo jest złe, i domagać się zmiany tych przepisów. Niech mówią o tym w Brukseli nasi europarlamentarzyści i ministrowie. Możemy zainicjować taką debatę na forum UE albo zgłosić konkretne propozycje zmian. Na tym właśnie polegać powinna nasza rola, a nie na bezradnym rozkładaniu rąk".
Efektem posiedzenia jest apel do resortów rolnictwa, zdrowia i finansów o przeanalizowanie obowiązujących uregulowań prawnych i opracowanie propozycji zmian lub nowych rozwiązań legislacyjnych.
Grzegorz Tomczyk