Pasze bez GMO
Nasz Dziennik, 2017-10-11
W ministerstwie rolnictwa trwają prace nad ustawą która wprowadzi całkowity zakaz stosowania nasion GMO w produkcji pasz
Chodzi przede wszystkim o modyfikowaną soję, której ogromne ilości importujemy, głównie z obu części Ameryki. Rocznie jest to 2,5 min ton, co wynika z tego, że soja jest najbardziej dostępnym źródłem białka, niezbędnego składnika przy produkcji pasz.
Ministerstwo zamierza z przywozem GMO definitywne skończyć, choć nie stanie się to od razu. Za kilka miesięcy do Sejmu ma trafić projekt ustawy przedłużający moratorium na stosowanie genetycznie modyfikowanej soi. To zezwolenie wygasa l stycznia 2019 r., ale już wiadomo, że nie uda nam się doprowadzić do tego czasu do zastąpienia soi GMO innymi roślinami i moratorium trzeba przedłużyć. Ministerstwo zapewnia, że będzie to już ostatnie przedłużenie, gdyż w ustawie zostanie zapisany program zastąpienia GMO innymi składnikami pasz oraz definitywny termin wprowadzenia zakazu stosowania zmodyfikowanych nasion do produkcji karmy dla zwierząt hodowlanych. - Przedłużenie terminu stosowania GMO wyniknie z naszego programu - podkreśla minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel.
Odejście od GMO jest możliwe z tego powodu, że Polska ma możliwości zwiększenia produkcji konwencjonalnej soi, a także innych roślin (strączkowe lub rzepak), które mogą być doskonałym źródłem białka, niezbędnego składnika w żywieniu zwierząt.
Projektem zajmuje się jeszcze zespół ekspertów powołany przez ministra, który pracuje nad programem paszowym, i to on określi, od kiedy można realnie wprowadzić w Polsce zakaz stosowania przez wytwórnie pasz organizmów modyfikowanych genetycznie.
Trzeba ten proces tak przeprowadzić, aby nie zaszkodzić interesom ekonomicznym producentów mięsa. Plany ministerstwa popierają organizacje rolnicze. - Od dawna opowiadamy się za zakazem uprawiania w Polsce i stosowania GMO przy produkcji pasz i trzeba do tego stopniowo dążyć - powiedział Jerzy Chróści- kowski, wiceprzewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność".
Pasze bez GMO chcieliby kupować rolnicy. - Tylko że takich na rynku jest niewiele, rynek pasz kontrolują w znacznym stopniu duże zachodnie firmy, a one bazują na modyfikowanej soi - mówi Antoni Kamiński, hodowca drobiu. - Własnej ziemi mam niewiele i nie mam możliwości produkowania paszy ze swoich zbóż, muszę kupować gotowe produkty - wyjaśnia.
Rolnik Kajetan Makowski uważa, że w lepszej sytuacji są hodowcy trzody chlewnej, którzy łatwiej mogą w tej chwili obejść się bez GMO. Natomiast drobiarstwo opiera się na paszach z modyfikowaną soją, bo zapewnia ona szybki przyrost masy mięsnej u kurczaków czy indyków. - Niewielu hodowców ma też własne mieszalnie pasz i musi kupować gotowe produkty, a te zawierają zmodyfikowaną soję. I niejako są skazani na GMO - podkreśla Kajetan Makowski. Jego słowa potwierdza Marlena Suchocka, współwłaścicielka sklepu handlującego paszami. - Zdecydowana większość gotowych pasz zawiera modyfikowane organizmy, choć rośnie też oferta pasz opartych na polskich nasionach roślin strączkowych - informuje Suchocka.
Soja zamiast soi
Minister Krzysztof Jurgiel ma wsparcie wielu ekspertów, którzy optują za wycofaniem modyfikowanych składników z pasz. Można to zrobić przez rozwijanie upraw roślin strączkowych i taki program jest w Polsce realizowany. Ponadto soję może zastąpić śruta rzepakowa, możemy też rozwijać uprawy konwencjonalnej soi, wolnej od GMO. - Wielu rolników uprawia takie odmiany soi i mają coraz większe plony, teraz na poziomie trzech ton z hektara - mówi wiceprzewodniczący rolniczej „Solidarności" Jerzy Chróścikowski. - Z tym że sieją tę roślinę nie w celu późniejszej sprzedaży ziarna na paszę, ale jako przedplon, żeby podnieść jakość gleby - dodaje nasz rozmówca.
Jego zdaniem, konieczne byłoby teraz zaangażowanie naukowców, aby podnieść wydajność soi, gdyż wyższe plony z hektara spowodowałyby wzrost opłacalności uprawy. A wtedy zainteresowałoby się nią więcej rolników, moglibyśmy myśleć o szybkim osiągnięciu samowystarczalności białkowej.
Stopniowy zakaz
Rolnicza „Solidarność" proponuje też wprowadzenie mechanizmu, który zapewni stopniowe usuwanie GMO z produkcji pasz. - Rząd powinien wprowadzić kontyngenty importowe. Teraz przywozimy 2,5 min ton soi i stopniowo, co rok, ten limit byłby obniżany. Aż doszlibyśmy do poziomu zero, mając też do dyspozycji wystarczające ilości krajowych surowców paszowych wysokiej jakości - argumentuje Jerzy Chróścikowski.
Ten mechanizm mógłby być skorelowany z datą wprowadzenia zakazu używania modyfikowanych organizmów, jaką zapisze ministerstwo w projekcie swojej ustawy. I takie rozwiązanie związkowcy będą proponować ministrowi rolnictwa.
Grzegorz Kozubek, doradca rolny, jest przekonany, że plany resortu rolnictwa będzie chciała storpedować branża paszowa. - To są setki milionów dolarów, jakie wypływają z Polski na zakup modyfikowanej soi. I często zagraniczni producenci kupują soje z firm, z którymi są powiązani kapitałowo. Nie będą chcieli z tego interesu rezygnować - zaznacza Kozubek.
Okazuje się więc, że gra idzie o ogromne pieniądze, a nie tylko o same modyfikowane nasiona. - Pieniądze, jakie wydajemy na import soi, powinny zostać w Polsce, trafić do kieszeni polskich rolników - podkreśla poseł Jan Krzysztof Ardanowski (PiS), zastępca przewodniczącego sejmowej komisji rolnictwa.
Autor: Krzysztof Losz