Pod dyktando koncernów
Nasz Dziennik 2013-08-31
Rolnicy najwięcej skorzystali po wejściu Polski do UE-taką tezę formułuje wielu polityków, ekspertów i dziennikarzy. I wskazują na dwukrotny wzrost dochodów gospodarstw rolnych od 2004 roku. Zapominają tylko, z jak niskiego poziomu startowali wtedy rolnicy. Cały czas przeciętny dochód w rodzinie rolniczej jest znacznie niższy niż w miastach i jest mocno uzależniony od cen skupu. A te są nieprzewidywalne. W tym roku rolnicy doświadczyli tego szczególnie boleśnie.
Jeśli niskie ceny za produkty rolne utrzymają się dłużej, uderzy to w najbardziej rozwinięte gospodarstwa.
W tym roku, głównie z powodu gwałtownie spadających cen zbóż, przeciętny Polak dostrzega dekoniunkturę w rolnictwie. Sytuacja jest trudna, choć jeszcze w pierwszym półroczu tego roku właściciele gospodarstw mogli być zadowoleni, bo relacja cen skupu do kosztów produkcji była dla nich korzystna. Gdy na początku lipca Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej publikował raport na temat koniunktury w rolnictwie, dr hab. Jadwiga Seremak-Bulge wskazywała, że w roku gospodarczym 2012/2013 (czyli od 1 lipca 2012 r. do 30 czerwca 2013 r.) ceny skupu podstawowych surowców rolniczych wzrosły o 2,4 proc., podczas gdy ceny detaliczne środków do produkcji rolniczej o 0,4 procent. Co więcej, Jadwiga Seremak-Bulge wskazywała, że od roku 2009 ceny skupu wzrosły realnie o prawie 17 proc., a środków produkcji tylko o niespełna 1 procent. Można więc było mówić o trwałej poprawie opłacalności produkcji rolniczej. Niestety, wszystko wskazuje na to, że druga połowa roku ten obraz odwróci. - Nie słyszałem, aby rolnicy chwalili się tym, że jakiś rodzaj produkcji przynosi im teraz zyski - mówi Jerzy Chróścikowski, przewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność". - I dotyczy to zarówno produkcji roślinnej, jak i zwierzęcej -dodaje. Co więcej, rolnicy są praktycznie jedyną grupą producentów w Polsce, którzy nigdy nie mogą być pewni, ile dostaną za swój towar, a lata koniunktury przeplatają się z okresami dużych spadków cen skupu. Trudno więc mówić o tym, że mogą normalnie planować rozwój gospodarstwa i swoje domowe wydatki. Sytuacja rolników jest taka, że -jak podaje GUS - w 2012 roku średni dochód w rodzinie rolnika na osobę wynosił niespełna 1100 zł - to prawie 100 zł mniej niż średnia krajowa. Ubożsi byli tylko renciści. Zważywszy na to, co dzieje się na rynkach rolnych, można być pewnym, że w tym roku dojdzie do znaczącego spadku dochodów rolników, także z tego powodu, że części z nich zostaną obcięte dopłaty bezpośrednie.
ZBOŻA W DÓŁ
Oczywiście, sytuacja poszczególnych branż jest zróżnicowana. Wszystko zależy bowiem od relacji kosztów produkcji do cen skupu. Teraz w najgorszej sytuacji są producenci zbóż i rzepaku. Za tonę pszenicy konsumpcyjnej punkty skupu płacą przeciętnie około 650 złotych, a za żyto - 410. Ceny te są o 30-50 proc. niższe niż przed rokiem i nie pokrywają nawet kosztów produkcji. Poprawia się nieco sytuacja na rynku rzepaku. Czarne ziarno zaczęło drożeć po okresie gwałtownych spadków.
Ministerstwo rolnictwa wskazuje, że dekoniunktura w sektorze zbóż i rzepaku jest związana ze znacznym wzrostem produkcji w UE, a także w Rosji i na Ukrainie oraz z niskimi cenami na giełdach światowych. Nie zgadzają się z tym rolnicy. - Podejrzewamy zmowę cenową firm skupowych, bo nie zaistniały w Polsce ekonomiczne warunki do tak gwałtownych spadków cen zbóż - mówi Rafał Mładanowicz, prezes Krajowej Federacji Producentów Zbóż. Wskazuje, że produkcja ziarna będzie na podobnym poziomie jak przed rokiem, nie można więc mówić o nadprodukcji pszenicy, żyta czy jęczmienia. Poza tym wspomniane ceny na giełdach światowych są jednak znacząco wyższe niż w Polsce, więc ziarno powinno być u nas droższe. Dlatego podejrzenia zmowy cenowej firm skupowych są jak najbardziej uzasadnione. To samo zresztą stwierdził Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który wszczął postępowanie sprawdzające. Ale poseł Jan K. Ardanowski (PiS) nie wierzy, aby taką zmowę udało się wykryć. Jego zdaniem, żadnych układów nie zawierano na piśmie, zaś firmy skupowe ustaliły „pasmo cenowe" za zboże i w poszczególnych zakładach niewiele się one różnią, więc powstaje wrażenie, że rzeczywiście o cenach zbóż decyduje rynek.
Jaka cena gwarantuje rolnikom opłacalność? Rafał Mładanowicz mówi, że większość producentów oczekiwała, że pszenica będzie kosztować mniej więcej 800-900 zł, a żyto ponad 600 zł - to też mniej niż przed rokiem, ale takie ceny już by rolników zadowalały. Teraz nie ma na to szans, możliwe, że ten poziom osiągniemy dopiero na wiosnę przyszłego roku.
Niestety, to, co widzimy w przypadku pszenicy czy żyta, może powtórzyć się niedługo przy skupie kukurydzy. W tej chwili tona tego ziarna kosztuje nieco ponad 800 zł - to o 10 proc. mniej niż przed rokiem.
Jerzy Chróścikowski alarmuje, że do związku docierają już sygnały od zaniepokojonych rolników, że firmy skupowe proponują im podpisywanie umów kontraktacyjnych na tegoroczną kukurydzę, której zbiór ruszy w październiku, ale oferują tylko 450 zł za tonę. -Wygląda na to, że rolnikom szykuje się taki sam scenariusz jak w przypadku pszenicy czy żyta - podkreśla szef rolniczej „Solidarności". Chróścikowski obawia się, że wielu gospodarzy i tak może być zmuszonych do sprzedaży, bo niewielu z nich ma suszarnie, aby w nich przetrzymać kukurydzę i sprzedać ją później, gdy ceny będą korzystniejsze.
NA MIĘSIE NIE ZAROBISZ
Od kilku lat mamy bardzo duży „świński dołek", bo systematycznie spada pogłowie trzody chlewnej (wynosi ponad 11 mln sztuk to mniej niż w latach 60. XX w.), ale niskie są też ceny skupu żywca. W rezultacie hodowla trzody przestaje się opłacać nawet największym gospodarstwom, mającym stada liczące po kilkaset sztuk. Jan Brożek z Wielkopolskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Poznaniu obliczył, że tzw. cena opłacalna w przypadku tuczników to około 6,30 zł za 1 kg żywca. Tymczasem w tym roku rolnikom aż tak dobrze nie płacono. Teraz ubojnie oferują zakup żywca przeciętnie po 5,90 za kilogram, więc o opłacalności nie może być mowy. - Niewątpliwie sytuacja rolników byłaby lepsza, gdyby potaniały pasze, które są dla nich podstawowym kosztem. Mamy bardzo tanie zboża, więc zasadne są oczekiwania, że wytwórnie pasz też obniżą ceny. Nie mam tylko pewności, że tak się rzeczywiście stanie.
A ceny skupu raczej dużo w górę nie pójdą, bo zakłady mięsne mogą bez problemów sprowadzić dowolną ilość surowca z Niemiec czy Danii - twierdzi Andrzej Zawidzki, pracownik firmy skupującej żywiec. Niskie ceny powodują, że wielu mniejszych producentów po prostu likwiduje stada: sprzedają to, co mają, i szukają innych możliwości zarobkowania na ziemi.
Powody do narzekania mają także hodowcy bydła mięsnego. Kilogram żywca kosztuje mniej niż 5,90 zł, a to już o około 1 zł poniżej kosztów produkcji A jeszcze niedawno sprzedaż żywca wołowego była dla rolników opłacalna. Niestety, wołowina w całej UE tanieje, co jest m.in. skutkiem ostatnich afer związanych z dodawaniem koniny do tego mięsa. Ponieważ nasi hodowcy w dużej części utrzymywali się z eksportu, dekoniunktura w UE mocno uderzyła w ich interesy.
Na pewno lepsza jest sytuacja producentów drobiu, bo ceny kurczaków (ponad 4 zł za 1 kg) czy indyków (ponad 6 zł) zapewniają dochód. Ale pod warunkiem, że ten poziom przynajmniej się utrzyma i nie wzrosną ceny pasz. Dużo zależy też w tym sektorze od eksportu. Dekoniunkturę poważnie odczuli w tym roku producenci jaj, których ceny spadły 0 kilkadziesiąt procent. W efekcie wielu hodowców drobiu zaczęło wybijać część stad kur niosek. Krajowa Izba Producentów Drobiu 1 Pasz tłumaczyła tę sytuację „długotrwałym brakiem opłacalności produkcji wyniszczającej ekonomicznie producentów". To zaś skutek dużego wzrostu kosztów produkcji wynikającego choćby z konieczności inwestowania w nowe klatki, co narzuciła Komisja Europejska, przy jednoczesnym spadku cen jaj w Polsce oraz na unijnym wspólnym rynku. A ceny spadły, bo niższy okazał się popyt na polskie jaja, gdyż UE jest zalewana przez import z krajów trzecich. Tylko że tamci hodowcy nie ponoszą tak dużych kosztów jak nasi, gdyż nie wiążą ich surowe unijne przepisy hodowlane i fitosanitarne.
MLEKO DAJE NADZIEJĘ
Na rym tle lepiej wygląda sytuacja producentów mleka. Koszt produkcji 1 litra to przynajmniej 1,23 zł, a teraz w większości województw płaci się za surowiec więcej.
Główny Urząd Statystyczny poinformował, że w lipcu mleczarnie oferowały rolnikom przeciętnie prawie 1,30 zł za litr mleka, przy czym najdroższe było mleko w województwach: lubuskim (ponad 1,37 zł) oraz zachodniopomorskim i podlaskim (po około 1,35 zł). Najtańsze zaś w małopolskim (1,14 zł) i podkarpackim (1,15 zł). Trzeba jednak pamiętać, że cena ma pokrywać rolnikowi nie tylko koszty, ale też dawać zarobek. Dlatego najlepiej by było, gdyby rolnik dostawał kilkanaście groszy więcej, ale w tak dobrej sytuacji jest tylko część producentów. - Na pewno rolnicy mający specjalistyczne gospodarstwa, gdzie obsada wynosi przynajmniej kilkadziesiąt krów, mogą utrzymać się ze sprzedaży mleka - mówi przewodniczący Jerzy Chróścikowski.
Eksperci wskazują na to, że koniunktura w mleczarstwie jest zmienna, bo jeszcze w pierwszym półroczu ceny skupu były znacznie niższe i często nie zapewniały rolnikom zwrotu poniesionych kosztów. Dlatego nie ma pewności, że obecna zwyżkowa tendencja się utrzyma. - Więksi dostawcy są jednak w tej lepszej sytuacji, że mleczarnie płacą im więcej za surowiec. Dlatego od kilku lat mamy do czynienia z coraz większą koncentracją produkcji - mówi Anna Ludwińska, doradca rolny. - Drobni producenci będą dalej wypadać z rynku -dodaje. Istotnym problemem jest to, że rolnicy mają ograniczone możliwości rozwijania hodowli, bo muszą się stosować np. do unijnych norm azotanowych czy też do surowych wymogów dotyczących np. wielkości obór i kojców dla zwierząt, a to wszystko też kosztuje.
"OWOCE " NIE ZAWSZE SŁODKIE
Huśtawkę nastrojów przeżywają właściciele plantacji sadowniczych i ogrodniczych. - Możemy być zadowoleni z cen owoców deserowych, ale już te kupowane przez przemysł są tanie. Ich cena nie pokrywa kosztów produkcji. Kosztują mniej niż to, co rolnik musi wydać na ich wyprodukowanie - mówi Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP. Rolnicy skarżyli się zwłaszcza na niskie ceny malin i porzeczek. Wiśnie zaczęły drożeć dopiero pod koniec zbiorów (na początku rolnikom płacono nieco ponad 2 zł za 1 kg). - Przetwórnie, chłodnie nie traktują rolników jak partnerów, bo to nie wysokość zbiorów decyduje o cenach. Dla nas sytuacja jest jasna: większość firm przetwórczych jest w rękach zachodniego kapitału, o cenach decyduje kilka dużych firm. One także wpływają na ceny na rynkach w innych krajach - podkreśla Maliszewski.
Przykładem może być czarna porzeczka, która była o wiele tańsza niż przed rokiem (około 4 zł) - na początku skupu płacono plantatorom 1,5-2 zł za 1 kg owoców do mrożenia, a potem 2-3 złote. Te skupowane na koncentrat były jeszcze tańsze. Doktor Bożena Nosecka z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej wyjaśniała, że ceny spadły m.in. z powodu nadprodukcji, ale i dlatego, że mniej owoców skupowano na koncentrat. Rolników martwi też sytuacja na rynku jabłek - to one stanowią gros produkcji sadowniczej - choć kumulacja ich zbiorów jeszcze przed nami Teraz jednak jabłka przemysłowe kosztują tylko 30 gr, podczas gdy koszty produkcji są szacowane na 40-45 groszy. - Dlatego jedynym wyjściem jest rozwijanie produkcji jabłek deserowych, poprawa ich jakości. Jeśli rolnik ma przynajmniej 10 ha sadu i produkuje dobre owoce, powinien osiągnąć satysfakcjonujące dochody - mówi Maliszewski.
Profesor Eberhard Makosz, przewodniczący Towarzystwa Rozwoju Sadów Karłowych i jeden z najlepszych w kraju ekspertów od rynku owoców, wskazuje, że w najbliższych latach opłacalna będzie produkcja jabłek przy plonie przekraczającym 40 ton z hektara. Zdaniem naukowca, pewność zysków sadownicy będą mieli w sytuacji, gdy zbiory jabłek wyniosą 2,5-2,7 min ton, z czego owoce deserowe będą stanowić 60-70 procent. Ponadto istotne jest, aby na wysokim poziomie utrzymać eksport - nie mniejszym niż 700 tys. ton rocznie.
Ten rok okazuje się także ciężki dla producentów warzyw. Przedłużająca się zima, wiosenne deszcze i burze spowodowały z jednej strony opóźnienie siewów i nasadzeń, a z drugiej - zniszczenie dużej części upraw. W rezultacie warzywa są teraz droższe niż przed rokiem: za ogórki gruntowe trzeba zapłacić dwa razy więcej, drogie są też ziemniaki, kalafiory czy kapusta. Tylko że nie wszyscy rolnicy na tym skorzystali, bo nie każdy osiągnął zadowalające plony.
Krzysztof Losz