Rzeźnia za klimat
Nasz Dziennik 2015-10-09
Około 3 mln sztuk bydła i świń będą musieli wybić polscy rolnicy, jeśli Unia Europejska wprowadzi restrykcyjną dyrektywę
Chodzi o dyrektywę o Krajowych Pułapach Emisji, która ma być głosowana podczas sesji Parlamentu Europejskiego rozpoczynającej się 26 października. Dotyczy ona także emisji metanu i innych związków azotu, które powstają zwłaszcza w gospodarstwach hodujących bydło i trzodę chlewną. Komisja Europejska chciałaby dokonać znacznej redukcji emisji tych gatunków gazów cieplarnianych i jedyne wyjście widzi w ograniczeniu hodowli zwierząt na terenie UE.
Dla polskich rolników unijne propozycje oznaczają katastrofę. Bylibyśmy zmuszeni jako kraj do znacznego zmniejszenia pogłowia bydła i trzody. W pierwszym przypadku redukcja stad byłaby na poziomie około 25 proc. – ponieważ hodujemy około 6 mln sztuk bydła, musielibyśmy wybić 1,5 mln zwierząt. W przypadku świń hodowla (mamy 11,6 mln sztuk trzody) ma spaść nawet o 12 proc., czyli o prawie 1,4 mln sztuk. Marną pociechą jest to, że proces ten byłby rozłożony na kilkanaście lat – do 2030 roku.
– To kompletny absurd – ocenia Jerzy Chróścikowski, przewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”. – Unia znowu chce być „ekologicznym prymusem”. Europejscy rolnicy, w tym polscy, mają wybijać zwierzęta, ale nie będą tego robić hodowcy z innych kontynentów. Będziemy więc własnymi rękami niszczyć swoje rolnictwo, a klimatowi to i tak niewiele pomoże – wyjaśnia Chróścikowski. Bo np. pogłowie bydła w UE wynosi ponad 80 mln sztuk, a to tylko około 5 proc. światowej populacji.
Z raportu przygotowanego przez unijnych ekspertów na temat skutków tych regulacji wynika też jasno, że UE będzie musiała zwiększyć import mięsa z innych kontynentów (najpewniej głównie z obu Ameryk), bo spadnie znacznie jego produkcja na miejscu.
Mniej będzie też na rynku europejskim rodzimego mleka. Tak więc nasi rolnicy będą musieli ograniczać produkcję, a nawet ją likwidować, tracąc źródła dochodu, a zarabiać na handlu z Europą będą farmerzy z USA, Brazylii, Chin, Argentyny, Australii, Nowej Zelandii.
– Jeśli te przepisy wejdą w życie, to takim rolnikom jak ja nie przyjdzie nic innego jak po prostu zlikwidować hodowlę – mówi Tadeusz Marek, właściciel gospodarstwa mającego ponad 20 sztuk świń. – Nie ma z tego dużych dochodów, ale ja i inni rolnicy zaopatrujemy w surowiec małe lokalne masarnie. Więc jak nam się odbierze możliwość hodowania świń, to te zakłady albo splajtują, albo będą kupowały mięso gorszej jakości z importu – zaznacza rolnik.
Jego zdaniem, tak szkodliwe przepisy przygotowało lobby ekologiczne przy współpracy z wielkimi koncernami i importerami zainteresowanymi wwozem do UE mięsa, mleka i ich przetworów z innych kontynentów.
Ekonomiści wskazują z kolei, że w ten sposób Unia sama pozbawi się roli znaczącego gracza na światowych rynkach rolnych, skoro forsuje pomysły dużego ograniczenia hodowli zwierząt, a tym samym produkcji mięsa i mleka.
Ekoterroryzm szuka wroga
Przewodniczący Jerzy Chróścikowski zauważa, że kolejny raz unijna polityka środowiskowa uderza w polską gospodarkę. Najpierw pakiet klimatyczno-energetyczny zagroził istnieniu górnictwa i energetyki opartej na węglu, a teraz wrogiem klimatu dla wojujących ekologów i unijnych biurokratów stały się krowy i świnie. I rodzą się też pytania, kto będzie decydował o tym, jaka będzie redukcja stad w konkretnych gospodarstwach.
– Znając unijną kreatywność prawną, jestem sobie w stanie wyobrazić i taką sytuację, że rolnicy będą jeszcze w dodatku musieli kupować prawa do emisji metanu, amoniaku, tlenku azotu, tak jak przemysł musi kupować zezwolenia na emisję CO2. Kogo nie będzie stać, to będzie musiał częściowo lub całkowicie zlikwidować hodowlę – mówi Chróścikowski.
I zwraca uwagę na jeszcze jeden fakt: w tym roku zostały zniesione kwoty mleczne i rolnicy w całej UE mogą teoretycznie kupić tyle krów, ile chcą, i produkować tyle mleka, ile tylko zdołają. Ale wkrótce ci sami rolnicy będą musieli zmniejszać stada, przeznaczając część krów na rzeź.
Eksperci od hodowli zwierząt i sami rolnicy podkreślają, że aby osiągnąć efekty ekologiczne, nie trzeba wcale wybijać olbrzymich ilości krów i świń, tylko wrócić do tradycyjnych metod hodowli. Okazuje się bowiem, że najwięcej szkody środowisku przynosi hodowla przemysłowa, bezściółkowa. Wtedy odpadem jest tylko gnojowica, a np. emisja gazów cieplarnianych od jednej krowy wynosi prawie 21 kg rocznie. Natomiast jeśli zwierzęta trzyma się na głębokim oborniku, to emisja gazów nie przekracza 8 kg rocznie. Bowiem w oborniku wiązane są związki azotu, które potem razem z tym naturalnym nawozem trafiają do gleby, gdzie uwalniający się azot spełnia już bardzo pożyteczną rolę jako składnik niezbędny dla roślin uprawnych do ich prawidłowego rozwoju i plonowania.
– Przygotowujemy z mężem i teściami nasze gospodarstwa do otrzymania certyfikatu ekologicznego. Jednym z wymogów jest stosowanie w uprawie nawozów naturalnych, czyli obornika, kompostu. Doradca rolny wyjaśniał nam, że chodzi nie tylko o jakość żywności, ale także o środowisko, bo obornik powoduje zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych – mówi Lidia Rudnik, współwłaścicielka 25-hektarowego gospodarstwa.
Co ciekawe, sam projekt dyrektywy klimatycznej jest po cichu wprowadzany przez KE na forum Parlamentu Europejskiego. Komisja rolnictwa PE jeszcze się z tym dokumentem nie zapoznała – ma to się stać na jednym z najbliższych posiedzeń. Organizacje rolnicze z całej UE chcą wykorzystać ten czas na wysyłanie listów, petycji do swoich europosłów, aby ci zablokowali kolejne ideologiczne przepisy, które będą szkodzić gospodarce i milionom ludzi w całej UE.
– Rolnicy nie zgodzą się nigdy na takie bzdurne redukcje. Jeśli europejskie rządy chcą wybuchu kolejnych ogromnych protestów rolniczych w Polsce, Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii i innych krajach, to szybko może to stać się faktem – zauważa Jerzy Chróścikowski.
Autor: Krzysztof Losz