W uścisku agrokorporacji
Nasz Dziennik 2006-07-19
Z Tomem Garrettem ze Stowarzyszenia Amerykańskich Gospodarstw Rodzinnych, zajmującym się oceną negatywnych wpływów wielkich hodowli przemysłowych na stan środowiska naturalnego, rozmawia Marek Garbacz
Ważą się losy wprowadzenia ograniczeń stosowania nasion genetycznie modyfikowanych (GMO) w naszym kraju. Od lat wokół tej kwestii obserwujemy wiele zawirowań, nerwowych reakcji lobbystów pojawiających się w Sejmie, Senacie oraz Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Niektórzy naukowcy biotechnolodzy zachowują się jak dyplomowani komiwojażerowie oferujący tandetny towar - czyżby zwietrzyli duże pieniądze? Czy ktoś jeszcze broni polskiego rolnictwa?
- Widzimy, że w obronie polskiego rolnictwa staje wielu ludzi, m.in. Roman Wierzbicki - przewodniczący NSZZ "Solidarność" RI, czy Jerzy Chróścikowski (PiS), przewodniczący senackiej Komisji Rolnictwa i Ochrony Środowiska. Wiem, że na tych polityków nieustannie wywierany jest nacisk grup lobbingowych, a nawet obcych placówek dyplomatycznych. Co gorsza, trwa też zmasowany atak na parlamentarzystów ze strony części świata naukowego, gdyż naukowcy, licząc na finansowanie swoich badań naukowych, nie chcą się zgodzić na jakiekolwiek ograniczenia stosowania GMO w Polsce. Jutro Prawo i Sprawiedliwość organizuje ważną konferencję o przyszłości rolnictwa w Polsce. Jednocześnie Senat kontynuuje prace nad ustawą o paszach, w której również powinny zostać zapisane ograniczenia dotyczące stosowania GMO.
Nie jest tak, że pod wpływem zmasowanej propagandy środowisk żywotnie zainteresowanych uwolnieniem GMO do środowiska organizacje ekologiczne zaczynają się uginać i cofać przed hurraoptymistycznymi zwolennikami organizmów genetycznie zmodyfikowanych? Czy wkrótce nie stanie się tak, że to Pan okaże się polskim patriotą i będzie Pan bronił polskiej przyrody, a niekoniecznie ci, którzy tylko mówią, że bronią?
- Dowiedziałem się niedawno od senatora Jerzego Chróścikowskiego, że w obronie Polski przed GMO może on liczyć na wsparcie jedynie PiS i LPR. Taka ograniczona pomoc jest zjawiskiem niepokojącym, podobnie jak to, że wiele organizacji bardzo aktywnych do tej pory w krytyce GMO, w pokazywaniu zagrożeń płynących z obecności GMO, dzisiaj nie jest obecnych na forum.
Czy GMO stosowane w rolnictwie nie okaże się swoistym mitem, na którym dorabia się - czy to w wymiarze finansowym, czy politycznym - wąska grupa ludzi powiązanych z agrokoncernami?
- Rzeczywiście, mamy do czynienia z ogromną skalą dezinformacji wokół zagadnień GMO w Polsce. Trzeba przy tym pamiętać o jednym. Otóż założenia agrokorporacji polegają na tym, by uzyskać kontrolę i władzę nad funkcjonowaniem rolnictwa w waszym kraju, w Polsce. Mając pełną kontrolę nad ziarnem siewnym, można szantażować polskich rolników. W USA farmer stosujący materiał siewny koncernu Monsanto ziarna zebranego z własnych pól nie ma prawa użyć w jesiennych czy wiosennych siewach. Przy każdorazowym zasiewie musi uiścić nową opłatę licencyjną. Na przykład Monsanto używa firm ochroniarskich do kontrolowania rolników i wymuszania stosowania bezwzględnych zasad licencyjnych. Taki system byłby katastrofą dla polskiego rolnictwa. Pamiętajmy o jednym - nie ma wiarygodnych dowodów na wyższą wydajność roślin GMO w porównaniu z roślinami tradycyjnymi. Nie prowadzi się wieloletnich badań nad GMO, być może celowo. Jednak wyrażnym efektem stosowania roślin GMO jest coraz większa konieczność stosowania środków chemicznych - herbicydów i pestycydów - dlatego że rośliny GMO są na nie odporne. Pamiętajmy, że w Polsce środków ochrony roślin stosuje się niewiele albo wcale. Wprowadzenie na polskie pola takiej ilości chemii będzie zabójstwem dla polskiego produktu żywnościowego. Ostatnio używa się wszelkich chwytów, by nieodwracalnie skazić Polskę roślinnymi mutantami - przykładowo do zakładów tłuszczowych w Szamotułach dotarła jakiś czas temu partia nielegalnego rzepaku modyfikowanego z województwa zachodniopomorskiego.
Rolnik, który chciał sprzedać dużą partię takiego rzepaku, twierdził, że nie wiedział, iż zasiał rzepak modyfikowany. Pracownikom zakładów tłuszczowych powiedział, że nasiona kupił przypadkowo od nieznanej mu osoby. A trzeba pamiętać o tym, że europejscy odbiorcy oleju i śruty z Szamotuł żądają towaru z czystych, niemodyfikowanych genetycznie upraw - wprowadzenie GMO w Polsce oznaczałoby załamanie eksportu do Europy Zachodniej, gdzie konsumenci nie chcą żywności modyfikowanej.
Połączenie świata polityki ze światem gospodarki, jak to ma miejsce w wypadku byłego senatora Henryka Stokłosy, w USA jest obowiązującym standardem?
- W Stanach Zjednoczonych mamy z tym ogromne kłopoty. Kilkadziesiąt lat temu w amerykańskim rolnictwie przeważały gospodarstwa farmerskie. Jednak w tej chwili dominują wielkie agrokorporacje, które mają bezpośrednie przełożenie na polityków, a nawet na ministerstwo rolnictwa USA. Często chodzi tu o finansowanie kampanii wyborczych polityków i skutek tego jest taki, że także w Polsce obserwuje się silną próbę amerykanizacji lub europeizacji polskiego rolnictwa.
Byłoby to ogromne zagrożenie dla gospodarstw rodzinnych. Muszę podkreślić, że przywiązanie Polaków do tradycji jest wielką przeszkodą dla ponadnarodowych korporacji w narzuceniu wam swojej polityki w dziedzinie rolnictwa. Przywiązanie Polaków do tradycji stanowi naturalną obronę wartości wsi polskiej. Jednocześnie sprawa GMO jest jakby probierzem dla rządów PiS i wkrótce pokaże, na ile partia Jarosława Kaczyńskiego kontroluje politykę rolną państwa i jakie PiS ma wpływy w rządzie koalicyjnym. Po skutkach zmian legislacyjnych w dziedzinie GMO będziemy mogli ocenić, na ile ten rząd jest skuteczny i wierny swym ideałom.
Niedawno był Pan w Rumunii. Czy rzeczywiście ten kraj jest poletkiem doświadczalnym dla ponadnarodowych agrokorporacji?
- Rumunia jest krajem małych gospodarstw rodzinnych. Tam mówi się nawet o 4 milionach gospodarstw o małej powierzchni - które mają najwyżej po kilka hektarów. Po 1995 roku zwrócono wielkie posiadłości ziemskie byłym właścicielom, którzy najczęściej nie mieli pieniędzy na zagospodarowanie otrzymanej własności ziemskiej, i dlatego trafiły one w końcu w ręce podmiotów zagranicznych. Parlament Rumunii zakazał stosowania większości zmutowanych upraw, niepokojące jest jednak to, że ten zakaz nie został wprowadzony w życie. Dlatego w przypadku koncernu Smithfield Foods (w Polsce właściciela Constaru, Animeksu i spółki Prima) w Rumunii ogłoszono wielkie plany, ale ja nie widziałem na fermach tego koncernu wielkiej aktywności. Dlatego trudno ocenić, czy te wielkie zapowiedzi nie są przypadkiem tylko dymem bez ognia.
W traktacie akcesyjnym Rumunii znalazły się zapisy zwalniające Smithfield, znany z afery Constaru, z prawa Unii Europejskiej do końca 2012 roku...
- Podobny zapis znalazł się w traktacie akcesyjnym Polski w stosunku do duńskiego giganta hodowlanego - Poldanoru. Minister rolnictwa Jerzy Pilarczyk oskarżył potem ministra ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa Stanisława Żelichowskiego o wprowadzenie tego skandalicznego zapisu. Co ciekawe, sam Poldanor oświadczył, że nigdy nie ubiegał się o taki wpis do traktatu akcesyjnego. Duńska członkini Parlamentu Europejskiego Margarete Auken skomentowała kuriozalny przypadek obecności spółki Poldanor w polskim traktacie akcesyjnym następująco: "Słabsze standardy ochrony środowiska w nowych krajach członkowskich mogą być tolerowane przez rok czy dwa lata w wyjątkowych przypadkach, jeżeli miałoby to przynieść korzyść producentom lokalnym. Ale to, co widzimy w tym przypadku, to cyniczne wykorzystywanie słabszych regulacji ochrony środowiska w Polsce przez duńskich hodowców świń. Operują oni w warunkach, które nigdy nie byłyby dopuszczalne w Danii, a czynią to za pomocą rządu Danii, warunkiem udzielenia której miało być przestrzeganie duńskich norm ochrony środowiska".
W ostatnich latach Bruksela zaczęła się uginać jeśli chodzi o możliwość wprowadzania GMO do europejskiego rolnictwa. Czym to może się zakończyć?
- Gdyby w tej niepisanej koalicji części państw unijnych na rzecz sprzeciwu wobec GMO zabrakło Polski, to byłby straszny cios dla takich krajów jak Grecja, Węgry czy Austria. Bardzo trudno walczy się z Komisją Europejską, która w sprawie GMO ewidentnie sprzedała się za garść srebrników ponadnarodowych agrokorporacji. Komisja Europejska dla mutantów jest gotowa poświęcić europejskie rolnictwo ekologiczne! Faktycznie niepokoi brak dostatecznie silnej reakcji polskich organizacji społecznych oraz brak informacji poza granicami Polski o tym, co Polska zrobiła w obronie przed GMO. W programie rolnym Prawa i Sprawiedliwości czytamy: "Produkcja rolnicza metodą wielkoprzemysłową i zagrożenie żywnością genetycznie modyfikowaną to dwa problemy o strategicznym znaczeniu, których rozstrzygnięcie na progu naszej obecności w Unii Europejskiej będzie skutkować przez dziesięciolecia". Są to bardzo ważne słowa, ponieważ poprzednie rządy w Polsce kochały dużych i bogatych, a z polskimi chłopami pokazywały się tylko przy okazji dożynek i wyborów.
W Brukseli mimo pięknych deklaracji chyba zapomniano, że chłop nie tylko produkuje żywność, lecz także jest opiekunem ziemi, środowiska, tradycji. Jeśli ma na dachu domu bocianie gniazdo, to go nie niszczy. Jeśli natomiast przyjdzie "nowoczesny" farmer, dla którego produkcja, maszyny i chemia będą najważniejsze, to zniszczy szopę, strzechę, gniazda jaskółek - bo one nie są mu do niczego potrzebne. On myśli kategoriami "zaorać, przekopać, zalać betonem", by wycisnąć z natury, zwierząt czy pracowników jak najwięcej. Jeśli polskie rolnictwo "zmodernizuje się" w taki sposób i upodobni np. do duńskiego, to dla bocianów czy wierzb przydrożnych nie będzie tam już miejsca. Rządy SLD, AWS i PSL nie chroniły tradycyjnego modelu polskiego rolnictwa. Wasze władze się go wstydziły. Polska nie negocjowała z Unią pomocy istniejącemu polskiemu rolnictwu, lecz jak najszybsze upodobnienie go do jakiegoś tam modelu, który na Zachodzie upodobnił wieś do biofabryki. Taki model przemysłowego rolnictwa oznacza wielką nadprodukcję towarów niskiej jakości. A przecież nie można mówić o restrukturyzacji rolnictwa w taki sam sposób, jak np. o zmianach w górnictwie. Jeśli polskie rolnictwo ma wyglądać tak jak amerykańskie, gdzie jest masowe skażenie środowiska, nie ma rynków i wspólnot lokalnych, jedzenie utraciło swój smak, to idziecie zdecydowanie w złym kierunku.
Dziękuję za rozmowę.