Pierwszy zajazd na Brukselę
Tygodnik Zamojski 2008-12-02
Rolnicze protesty przenoszą się z polskich ulic pod siedzibę Unii Europejskiej
Prezes Łukowskiej Grupy Tytoniowej Józef Grzyb podkreśla, że mieliśmy czołówkę. Szliśmy pierwsi, a dopiero za nami Włosi, Bułgarzy, Grecy, Francuzi, Niemcy. Niektórzy plantatorzy wrócili jednak zdegustowani. - Namarzliśmy się i tyle. Przemówień wysłuchały tylko ściany, no i pilnujący porządku ochroniarze - relacjonuje plantatorka tytoniu z Łukowej.
Na wyjeździe do Brukseli zależało jej, owszem, bardzo. - Żałują nam roboty, to trzeba się upomnieć o swoje - mówi. Miejsc w autokarze było mniej niż chętnych do wyjazdu. W ostatniej chwili zamieniła się z sąsiadką, która już spakowała się do wyjazdu. Ale ustąpiła. - Więcej bym nie pojechała - podkreśla. - Tyle, że zobaczyliśmy trochę świata, cała korzyść. Maszerowaliśmy przez Brukselę przez dwie i pół godziny, to można było się trochę napatrzeć. Na przykład na Polaków pracujących na budowach. "Jesteśmy z wami" - krzyczeli, gdy ich mijaliśmy. I nikt więcej nie udzielił nam poparcia.
Józef Grzyb także nie ukrywa, że plantatorzy tytoniu ponieśli w Brukseli porażkę. Transparent z hasłem jego pomysłu "Oczekujemy dopłat do uprawy tytoniu w Polsce" wykonało na zlecenie grupy, w tłumaczeniu na angielski, biuro reklamy z Biłgoraja. Pozostało ono pobożnym życzeniem. - Dopłat do tytoniu po 2009 r. już nie będzie. Nic nie wywalczyliśmy - żałuje prezes. - Ale zademonstrowaliśmy jedność interesów plantatorów z całej Europy. To na pewno będzie brane pod uwagę w przyszłości - ma nadzieję.
Jedność była, choć nie na wszystkich płaszczyznach. Polscy rolnicy jechali autokarami okrągłą dobę (licząc w obie strony - dwie doby), a włoscy przylecieli samolotami. Musiało ich być kilka, bo Włochów stawiło się na proteście, co najmniej tysiąc.
Pierwsza próba
W ub. czwartek w Brukseli zebrała się Rada Ministrów Unii Europejskiej ds. Rolnictwa i Rybołówstwa. Wiadomo było od dawna, że ministrowie (w tym polski, Marek Sawicki) zajmą się przeglądem zasad rządzących Wspólną Polityką Rolną - która, jak wiadomo, ma realny wpływ na życie wszystkich i każdego rolnika z osobna. Stąd ulicami stolicy Unii przetoczyła się fala protestów. Rolnicy próbowali jeszcze coś ugrać w ostatniej chwili. Po raz pierwszy - także polscy. Już we wtorek swój protest zorganizowała "Solidarność" RI. Skromny - na około 200 osób. W czwartek demonstrowali plantatorzy tytoniu z całej Europy, także Polacy, w tym kilkuset plantatorów z powiatu biłgorajskiego - największego zagłębia tytoniowego w Europie.
- Skromny, ale głośny i krzykliwy -uzupełnia zamojski senator Jerzy Chróścikowski, przewodniczący rolniczej "Solidarności". - Mieliśmy gwizdki i syreny, flagi narodowe i transparenty. Głównie po polsku. Zwracaliśmy na siebie powszechną uwagę - zapewnia.
"Solidarność" usiłowała się przebić z postulatami podniesienia ceny interwencyjnej skupu zbóż, a także uruchomienia dopłat do eksportu wyrobów mleczarskich, a przy okazji, doświadczona na tym polu w kraju, uczyła się, jak organizuje się protesty rolnicze "tam".
Pierwsza próba wypadła nieźle. -Co za sprawność organizacyjna! W Polsce niespotykana - podkreśla przewodniczący Chróścikowski. - Nasz protest był oczywiście legalny, mieliśmy wszelkie pozwolenia. Już na granicy Brukseli czekały na nas służby porządkowe. Policjanci na motocyklach eskortowali nas pod gmach parlamentu, skąd wyruszyć miała manifestacja, wskazali parkingi. Na koniec podziękowali za przestrzeganie prawa. Pełna demokracja, każdy ma tam prawo do przedstawienia swoich racji.
Upominanie się kosztuje
Rolnicza "Solidarność" już dawno zdecydowała się na wynajęcie i utrzymywanie w Brukseli "swoich kilku metrów". Lokal mieści się w siedzibie COPA-CE-GECA, związku skupiającym organizacje rolnicze z całej Unii. Tak to już jest, że o swoje trzeba się czasem natarczywie upomnieć. - Na pismo wysłane do Komisji Europejskiej w połowie października nawet nie dostaliśmy odpowiedzi - tłumaczy Jerzy Chróścikowski.
Przedstawienie swoich racji w Brukseli jednak kosztuje. To w końcu 1600 km w jedną stronę. Samo wynajęcie autokaru kosztuje ok. 15 tys. zł, a "Solidarność" wysłała ich cztery. Każdy z rolników płacił po 100 zł, resztę ma pokryć związek. Ma, bo jeszcze po powrocie szukał sponsorów.
Wyjazd 16 osób kosztował grupę z Łukowej 13 tys. zł, łącznie z noclegami w skromnym hotelu położonym 40 km przed Brukselą. Za wykonanie transparentu biuro reklamy wzięło 230 zł, ale z byle czym jechać przecież nie wypadało.
Na tłumacza już chyba nie wystarczyło i plantatorzy przyznają, że na finale przed gmachem Komisji Europejskiej czuli się trochę zagubieni. Zrobili ognisko z przywiezionych z Polski liści tytoniu, ale kto o czym mówił, nie bardzo wiedzieli. Z ust unijnych kolegów, Włochów przede wszystkim, padały słowa "Polacco", "Polonia" i na tej podstawie mogli się domyślać, że mają ich wsparcie.
Polska to największy producent tytoniu w Europie, najbardziej zagrożony zniesieniem dopłat do jego produkcji, co spowoduje, że jej plantacje nie sprostają konkurencji Chin czy Brazylii Czy więc mogło nas zabraknąć na takim proteście? Na samoloty nikogo, co prawda nie było stać ani na diety, wypłacane protestującym przez organizacje rolnicze z innych krajów, ale na hotele o standardzie "młodzieżowym" na szczęście wystarczyło.
Rolnicy uznali za bardzo nieładne zachowanie polskiego ministra rolnictwa, członka unijnej Rady Ministrów, też zajętego obradowaniem. Właściwie to był brak zachowania. Minister Sawicki wcale do nich nie wyszedł ani nikogo nie przysłał (Włochów i Niemców odwiedzili przedstawiciele ich władz). A przecież lobbowali pozytywnie i zgodnie z prawem.
Anna Rudy