GMO to nie samo zło
Gazeta Wyborcza 2012-03-02
Premier chce ustawy o GMO, ale nie chce jej firmować, bo boi się kolejnych protestów obywatelskich - takich jak te w sprawie ACTA
Kilka faktów: 1 lutego Ministerstwo Rolnictwa rozesłało do konsultacji społecznych projekt ustawy, który przedłuża o cztery lata zgodę na stosowanie w paszach roślin genetycznie modyfikowanych (GMO). Obecna ustawa pozwala na to tylko do 1 stycznia 2013 r. Ministerstwu chodziło o przedłużenie zgody na GMO do 1 stycznia 2017 r.
Przesyłając projekt organizacjom rolników, resort poprosił o nadsyłanie uwag do 16 lutego, gdyż jest mało czasu na uchwalenie ustawy. Wiadomo, że na sprowadzenie pasz z zagranicy (w Polsce nie mamy soi genetycznie modyfikowanej, a to ona jest podstawowym składnikiem pasz) handlowcy potrzebują co najmniej pół roku; z takim wyprzedzeniem zawiera się kontrakty. Wcześniej musi się więc zakończyć cały proces legislacyjny, łącznie z podpisem prezydenta. Przy tak kontrowersyjnej sprawie jak GMO może się to przeciągać. Sprawa jest więc pilna, by nagle nie powstała luka w dostawach pasz.
Ale nagle 10 lutego organizacje rolników otrzymały pismo z resortu rolnictwa podpisane przez wiceministra Tadeusza Nalewajka o wycofaniu projektu ustawy o paszach z konsultacji społecznych, a 17 lutego minister Marek Sawicki dla portalu Farmer.pl powiedział: "Ani minister rolnictwa, ani premier Donald Tusk nie są za roślinami genetycznie modyfikowanymi".
Co się wydarzyło po 1 lutego, można tylko spekulować. Jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa (wzmocnioną relacjami osób z kierownictwa resortu) można przyjąć, że Tusk, kiedy dowiedział się o projekcie ustawy, wezwał do siebie ministra rolnictwa Marka Sawickiego i powiedział mu, że rząd teraz nie może sobie pozwolić na kolejne protesty obywateli, a do tych pewnie dojdzie, kiedy sprawę nagłośnią media.
Większość Polaków co prawda nie bardzo wie, o co chodzi z GMO, ale jest mu przeciwna, bo brzmi dziwnie i groźnie, a różne "zielone" organizacje umiejętnie podsycają strach obywateli przed nieznanym. Premier przyjął więc, że jeśli obywatele dowiedzą się, co rząd zamierza w sprawie pasz, to gotowa się rozpętać awantura typu ACTA. Tego premier nie chce, zwłaszcza że ma na głowie reformę emerytalną także budzącą kontrowersje i niepokój społeczny.
Panowie (premier z ministrem rolnictwa) uradzili więc, że umyją ręce w tej sprawie. Szybko wycofają swój projekt ustawy, a ponieważ jest to ustawa potrzebna (a nawet konieczna), to własny projekt (identyczny z rządowym) zgłoszą posłowie Platformy. Będzie więc projekt poselski, a nie rządowy. I wilk syty, i owca cała.
Jeśli te spekulacje są słuszne, to w Sejmie czeka nas nielicha awantura z przepchnięciem poselskiego projektu. Ustawa jednak pewnie przejdzie, bo łatwo wykazać, jaką katastrofą dla polskiej gospodarki skończyłoby się jej odrzucenie. Ale rząd pokaże po raz kolejny, że nie jest zdolny do przeprowadzenia trudnych, choć niezbędnych ustaw, nawet tak banalnych jak ta o paszach. Jeśli jednak inicjatywa poselska legnie w gruzach, będzie znacznie gorzej - rząd i tak zostanie wystrychnięty na dudka, a gospodarka i my wszyscy poniesiemy wymierne straty.
Bo co faktycznie oznacza brak tej ustawy? Oznacza, że od 1 stycznia będziemy praktycznie jedynym krajem w Unii, który nie wpuszcza na swoje terytorium pasz z GMO. Za żywność zapłacimy znacznie drożej niż dziś. Albo będziemy praktycznie jedynym krajem w Unii, który nie wpuszcza na swoje terytorium pasz z GMO, ale zamiast produkować żywność, będziemy ją sprowadzać z zagranicy, bo tak będzie taniej. Oczywiście będzie to żywność pochodząca od zwierząt karmionych paszami z GMO.
Wszystko zaczęło się w 2006 r. od przewodniczącego senackiej komisji rolnictwa Jerzego Chróścikowskiego z PiS. Kiedy w czasach rządów PiS pracowano w parlamencie nad ustawą o paszach, senator Chróścikowski niespodziewanie zgłosił poprawkę, która wprowadzała zakaz stosowania w Polsce pasz opartych na roślinach genetycznie modyfikowanych. Argumentował wówczas, że w prawa boskie nie wolno ingerować. Jego poprawka przeszła, a prezydent Lech Kaczyński ustawę szybko podpisał. Ale ponieważ zaraz okazało się, że to prawo jest niezgodne z prawem unijnym, za co grożą nam wielomilionowe kary, to natychmiast wprowadzono moratorium zawieszające zakaz stosowania pasz z GMO do 1 stycznia 2013 r.
Co będzie po tym czasie, nikt się nie zastanawiał.
Podstawową paszą, jaką Polska sprowadza, niezbędną do wykarmienia drobiu, świń i bydła, jest śruta sojowa. Aż 95 proc. tej śruty, jaka jest w handlu międzynarodowym, pochodzi z roślin genetycznie modyfikowanych. Sprowadza się ją z USA, Kanady, Argentyny, Brazylii, Indii. Polska od lat nie ma własnych zasobów wystarczających do pokrycia zapotrzebowania na pasze. I z każdym rokiem, w miarę, jak rośnie u nas produkcja zwierzęca i zmienia się struktura rolnictwa, to zapotrzebowanie rośnie. Tylko w ciągu ostatniej dekady wzrosło o 80 proc.
Przeciwnicy GMO mówią, że możemy sprowadzać śrutę bez GMO. Możemy, tyle tylko że Polska rocznie importuje ok. 2 mln ton śruty, a na świecie tej "czystej" w obrocie handlowym jest ok. 5,5 mln ton rocznie, a więc nasze potrzeby stanowią ok. 40 proc. całych światowych dostaw śruty wolnej od GMO. Pomijając fakt, że trochę trudno by nam było ściągnąć do siebie taką część światowej produkcji, to chodzi też o koszty.
Już teraz śruta bez GMO jest droższa o blisko 20 proc. od zwykłej. Gdyby nagle okazało się, że na rynku pojawia się kraj, który chce (musi) kupić 40 proc. jakiegoś towaru, można sobie wyobrazić, jak poszybuje cena. Przyda się porównanie z ropą, której cena skacze, kiedy brakuje jej na rynku.
Ale nawet gdyby cena nie poszybowała, to i tak zmienią się w Polsce ceny żywności. Eksperci z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa wyliczyli, że po wejściu w życie ustawy zakazującej stosowania pasz z GMO ceny mięsa drobiowego wzrosną o 30-40 proc., jaj o 20-30, mięsa wieprzowego o 15-20, mleka o 10-15 proc. Jeszcze trudniejsze i droższe jest zastąpienie śruty sojowej innymi surowcami, np. roślinami strączkowymi.
W rezultacie takich działań załamie się eksport naszej żywności, z którego tak jesteśmy teraz dumni i który w czasach kryzysu odgrywa ogromną rolę w utrzymaniu Polski "na plusie". Nasza żywność będzie po prostu zbyt droga dla zagranicznych klientów. I odwrotnie - do Polski napłynie tańsze mięso z zagranicy. A będzie tańsze, bo zwierzęta karmione są tam paszami z GMO, czego na żadnej etykietce nie przeczytamy.
To nie koniec kłopotów. Zakaz stosowania pasz z GMO jest niezgodny z prawodawstwem unijnym i obłożony jest karami finansowymi. Ta kara to ryczałt minimalny 3,6 mln euro, a także kara okresowa od 4,3 do 260 tys. euro za każdy dzień zwłoki w zniesieniu szkodliwych przepisów.
Strach premiera przed upublicznieniem sprawy GMO można zrozumieć. Wiele organizacji tzw. zielonych wydało bezpardonową walkę organizmom genetycznie modyfikowanym, uznając je za samo zło. Nie będą siedziały cicho, kiedy usłyszą, że rząd chce przedłużyć zgodę na sprowadzanie pasz z GMO. A jednak co to za rząd, który gotów jest poświęcić interesy gospodarcze kraju, byle nie musiał konfrontować swoich poglądów z poglądami grupy niezadowolonych?
Do tego rząd ma poważne opinie naukowców po swojej stronie, czego brakuje stronie przeciwnej. Nie ma bowiem dowodów, że rośliny GMO mają negatywny wpływ na człowieka. Wręcz przeciwnie - naukowe autorytety, genetycy bronią GMO, nie widząc w tych organizmach zagrożenia.
Papieska Akademia Nauk, w skład której wchodzą wybitni naukowcy (trudno ich posądzać, że są na usługach producentów drobiu czy importerów soi), w maju 2009 r. uznała oficjalnie, że "nie ma podstaw do stwierdzenia, że rośliny genetycznie modyfikowane lub wyprodukowane z nich produkty żywnościowe mogłyby być niebezpieczne".
Co więcej, Papieska Akademia Nauk stwierdziła, że organizmy genetycznie modyfikowane są wręcz szansą dla ludzkości, której liczba stale rośnie, a zasoby ziem uprawnych maleją. W 2050 r. ma być na świecie ok. 9 mld ludzi. Tradycyjne rolnictwo, bez GMO, daje mniejsze plony nieodporne na choroby, suszę i szkodniki. Takie rolnictwo nie wykarmi 9 mld ludzi.
Badania przeprowadzone w dwóch polskich instytutach naukowych wyspecjalizowanych w badaniach wpływu pasz genetycznie modyfikowanych na zwierzęta wykazały, że "w mięsie, jak i mleku pochodzących od tych zwierząt nie ma zmodyfikowanego DNA".
Może więc zamiast chować głowę w piasek, rząd powinien przeprowadzić ogólnospołeczną rzetelną kampanię informacyjną, wyjaśniając obywatelom, co to jest GMO i czym nam grozi.
Krystyna Naszkowska GAZETA WYBORCZA