UNIJNY SZANTAŻ
NASZ DZIENNIK 2024-05-21
Berlin i Paryż wywierają presję na państwa UE, by jak najszybciej przyjęły szkodliwe przepisy o odbudowie zasobów przyrodniczych
Rozwiązania, które krytykują rolnicy i leśnicy, utknęły w Radzie UE ds. Środowiska, gdzie powstała skuteczna blokująca mniejszość. Z inicjatywy Irlandii 11 krajów - m.in. Niemcy, Francja czy Hiszpania - wystosowało list do liderów wszystkich państw Unii Europejskiej, w którym domagają się szybkiego przyjęcia tych przepisów - najlepiej już na następnym posiedzeniu, a więc 17 czerwca. Plan jest taki, aby dyskusyjne rozwiązania przyjąć już po wyborach do Parlamentu Europejskiego, ale zanim jeszcze nowy PE zacznie prace. - Polityka szantażu i presji jest stosowana w UE od dawna. Największe kraje, gdy chcą przeforsować swoje propozycje, które służą ich interesom, mają całą gamę możliwości do zastraszania innych państw.
Wstrzymywanie środków finansowych jest jedną z nich - mówi „Naszemu Dziennikowi" Jan Krzysztof Ardanowski, przewodniczący Rady do spraw Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy Prezydencie RP.
Rozwiązania te nakładają na państwa UE obowiązek odtworzenia co najmniej 30 proc. siedlisk - lądowych i morskich - do 2030 r. Do 2040 r. ma to być już 60 proc., a do 2050 r. aż 90 proc. - Przepisy te nie znajdą akceptacji środowiska rolniczego. Odbudowa zasobów ma się odbywać naszym kosztem i na nasz koszt. Protestują także leśnicy, którzy również widzą w tych rozwiązaniach wiele zagrożeń - zwraca uwagę w rozmowie z nami Jerzy Chróścikowski, wiceprzewodniczący senackiej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
Dokument jest w zawieszeniu. Jeżeli teraz zostałby poddany głosowaniu, to - według deklaracji części państw UE -zostałby odrzucony, a to oznacza, że dotychczasowe prace nad nim trafiłyby do kosza. Dlatego też prezydencja belgijska czeka na odpowiedni moment, aby wprowadzić go pod obrady. Prawo o odbudowie zasobów przyrodniczych jest jednym z filarów Europejskiego Zielonego Ładu. tj
Zwolennicy zielonej rewolucji natrafiają na poważne problemy w dalszym wdrażaniu polityki klimatycznej Unii Europejskiej. Pojawiły się one m.in. na kolejnych etapach legislacyjnych prawa o odtwarzaniu zasobów przyrodniczych. Podzielony w tej sprawie był nawet Parlament Europejski, gdyż duża część Europejskiej Partii Ludowej uważała dokument za zbyt radykalny. Finalnie został zaakceptowany niewielką liczbą głosów, gdyż część europosłów EPL wyłamała się z dyscypliny partyjnej. Jak wyjaśniali, nie wytrzymali presji, której byli poddawani ze strony tzw. ekologów. - Te rozwiązania są szkodliwe. Dostrzega to także część polityków UE. Cały proces legislacyjny tego dokumentu to konsekwentne przepychanie go kolanem, etap po etapie. Liczono, że uda się to dokończyć jeszcze przed wyborami do PE. Sprawa musi jednak jeszcze trochę poczekać - zwraca uwagę Jan Krzysztof Ardanowski.
Ostatnim etapem procesu legislacyjnego miało być zaakceptowanie przepisów przez Radę UE i miało się to dokonać w marcu. Tak się nie stało. Wówczas ujawniła się grupa państw, które zadeklarowały głosowanie przeciwko przepisom (Holandia, Włochy, Węgry i Szwecja) lub też wstrzymanie się od głosu (Polska, Belgia i Austria). Gdyby wówczas przeprowadzono głosowanie, to przepisy zostałyby definitywnie odrzucone. Oznaczałoby to, że dotychczasowe prace trzeba rozpocząć od nowa. Dlatego też zapadła decyzja o odłożeniu głosowania w czasie, aż do momentu, gdy więcej państw przejdzie na stronę zwolenników masowego odtwarzania przyrody. Jednak część państw Unii Europejskiej nie chce czekać. Domagają się one, aby już 17 czerwca, podczas najbliższego posiedzenia Rady UE ds. środowiska, poddać przepisy pod głosowanie. Chcą także, aby do tego czasu prezydencja belgijska zmontowała odpowiednią większość. - Obecny Parlament Europejski zakończył już swoją aktywność, wybory dopiero 9 czerwca, a zanim zbierze się kolejny PE, to trochę czasu minie. Tak zwana ekologiczna większość dąży więc do tego, aby zaakceptować te przepisy w okresie tzw. bezkrólewia, gdy kraje członkowskie zajmują się swoimi sprawami, a instytucje UE czekają na powstanie nowej KE i PE - wyjaśnia Jan Krzysztof Ardanowski.
Mimo to Finlandia i Węgry deklarują, że nawet w czerwcu nie poprą tych przepisów. Budapeszt twierdzi, że te same efekty można osiągnąć dzięki wysiłkom krajowym, bez narzucania przez instytucje UE kolejnych łańcuchów prawnych na państwa. Bardzo prawdopodobne jest to, że swój sprzeciw utrzymają Niderlandy i Austria. Jest to efekt tego, że negatywne stanowisko w tej sprawie przyjęli już niderlandzki parlament oraz austriackie regiony. - Stanowiska są różne, bo i podejście niektórych krajów do spraw związanych z ekologią się różni. Niderlandy były areną niezwykle intensywnych protestów rolniczych. Zaczęły się one dużo wcześniej niż w Polsce i przybrały gwałtowną formę. Tamtejsi politycy muszą więc z większą uwagą podchodzić do kwestii związanych ze sprawami przyrody. Gdyby nie agresywne podejście niderlandzkiej lewicy do spraw związanych z klimatem - przecież ojcem unijnej polityki klimatycznej jest Holender Frans Timmermans - to nie doszłoby do zmiany na tamtejszej scenie politycznej -wskazuje Jerzy Chróścikowski.
W końcu - po 6 miesiącach od wyborów - w Niderlandach udało się zawrzeć koalicję rządzącą. To najbardziej prawicowy rząd w historii tego kraju. Tworzą go zwycięska Partia Wolności (PW) Geerta Wildersa, VVD ustępującego premiera Marka Ruttego, a także centroprawicowa Nowa Umowa Społeczna oraz partia protestu rolników BBB.
Zablokowanie dokumentu na ostatniej prostej przed finalizacją wywołało wściekłość jego zwolenników. Jak podkreślali, podczas prac nad nim wielokrotnie decydowano się na rozwiązania kompromisowe, które znajdywały ogólną akceptację. I wówczas - jak przekonują - był czas na zgłaszanie poprawek i propozycji. Jeżeli teraz doszłoby do renegocjacji pewnych zapisów prawa, to proces legislacyjny rozpocząłby się od nowa. Podobnie byłoby, gdyby dokument został odrzucony. -Bardzo łatwo zawiera się kompromisy politykom, gdy wprowadzane rozwiązania prawne uderzają w nas, a nie w nich. Cała rewolucja klimatyczna jest skierowana przeciwko społeczeństwu, głównie rolnikom, bo politykom pieniędzy i żywności nigdy nie zabraknie. Nasz protest jest wymierzony właśnie w takie rozwiązania, jak te wpisane w prawo o odbudowie zasobów przyrodniczych - zaznacza w rozmowie z „Naszym Dziennikiem" Edward Kosmal, wiceprzewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność".
Skierowanie tych przepisów do powtórnych negocjacji nie zagwarantuje tego, że prawo to zostanie uchwalone. Parlament przyjął porozumienie z państwami członkowskimi stosunkiem głosów 329 do 275, a 24 posłów wstrzymało się od głosu. Badania pokazują, że przyszły PE ma wykonać skręt w prawo, a tym samym przyjęcie ideologicznych rozwiązań klimatycznych może być niemożliwe. - Wagi tych wyborów nie trzeba nikomu uświadamiać. Jeżeli przy urnach wyborczych nie uda nam się powołać posłów, którzy zatroszczą się o nasze prawa, to rolnictwo zostanie zlikwidowane, a przy tym nałożą na nas obowiązek przeprowadzania drogich modernizacji domów i mieszkań. Do tego dochodzi wzrost kosztów za ogrzewanie węglem, gazem czy olejem opałowym. To komunizm w czystej postaci. I albo my ich zatrzymamy, albo oni zabiorą nam wszystko to, co mamy, i zrobią z nas niewolników korporacji - zauważa Edward Kosmal. Jak dodaje, rolnicy nie zaakceptują nawet złagodzonej formy dyrektywy. - Nasz protest ma jasne założenie: walczymy z całą polityką klimatyczną. My chcemy żyć normalnie. Nie ma tu miejsca na kompromis. Tym bardziej że zieloni ideolodzy zupełnie ignorują glos prawdziwych naukowców, powierzając pisanie prawa klimatycznego grupie szarlatanów, która za pieniądze z grantów sprzeda wszystkich i napisze wszystko - wskazuje nasz rozmówca.
Co zrobi Tusk?
Blokująca mniejszość ma też niestety swoje najsłabsze ogniwo. Środowiska tzw. ekologów zgłaszają, że jest to Polska. Jeżeli Unii Europejskiej udałoby się przekonać Donalda Tuska do zmiany stanowiska i poparcia przepisów, to proces legislacyjny zostałby ukończony, a przepisy weszłyby w życie. W ostatnich dniach list do premiera wystosowało 215 naukowców. Domagają się w nim, aby szef rządu udzielił poparcia dla rozporządzenia UE o odbudowie zasobów przyrodniczych. Jak wskazują, jedynie realizacja założeń tego dokumentu może powstrzymać „kataklizm klimatyczny". Tusk oficjalnie jest przeciwko przepisom, twierdząc, że Polska może sama zadbać o naprawę zniszczonych siedlisk. Podkreśla przy tym, że będą na to jednak stosowne środki UE. Sam pomysł odtwarzania zasobów uważa za pozytywny dla rolników.
Rafał Stefaniuk